niedziela, 5 sierpnia 2018

Rozdział 28 — Rozłączeni


Krawędź fragmentu lustra wbiła się w skórę Penelopy. Piekący ból przemknął przez rękę. Dziewczyna zdusiła w sobie jęk. Ostatnie słowa Zapomnianej Bogini odbiły echem w jej myślach. Jeśli faktycznie miała moc oddzielana świata bogów od ludzi, to czy zdoła tym kamieniem stworzyć tutaj nową granicę? Nie znała odpowiedzi, ale zamierzała spróbować.
— Dlaczego milczysz?— spytał Ares, unosząc prawą wargę wyżej niż lewą. — Twoja zdrada odebrała jej mowę! — zwrócił się do Pavora. — Masz ją!
Odchrząknął, po czym walną Penelopę w plecy. Straciła równowagę. Na jednej nodze dokicała do Pavora, a zaraz za nią podążył bóg. Erik został z tyłu, plując krwią na trawę. Po chwili dołączył do reszty.
Kamień zaczął uciekać spod ubioru. Penelopa zdała sobie sprawę, że brakuje centymetrów, zanim spadnie na ziemię. Przetarła ramiona, udając, że się trzęsie. Chuchnęła na ręce, następnie zwracając się do Aresa:
— Wielki Aresie, czy mogę jeszcze nałożyć bluzkę? Zimno mi — dodała.
— Mówiłem ci — powiedział do Pavora — kobiety są słabe. I dlatego trzeba zastępować taką Zapomnianą Boginię co jakiś czas. Dać mężczyznę do służby i do końca będzie chronił Granicy! Nakładaj.
Penelopa odwiązała bluzkę. Zimny kamień ześlizgnął się po jej plecach, wysuwając spod materiału. Przykucnęła, buszując w poplątanych supełkach, które sama nieumyślnie zrobiła. W końcu poluzowało się. Złapała kamień, zanim ten zdążył spaść za ziemię, i cisnęła nim o fragment lustra, rozbijając je na jeszcze mniejsze kawałeczki.
Granicą zatrząsnęło.
— Ty... — Ares urwał zdanie.
Erik rzucił się na Aresa, wysuwając zza skóry lwa sztylet. Wbił go w łydkę boga. Krew nieśmiertelnego spłynęła po ostrzu. Nienawistne oczy wbiły się w Erika, zwiastując mu zemstę.
— Nie pozwolę — wysyczał przez zęby Strażnik.
Ares wyjął sztylet z łydki. Nawet nie mrugnął, widząc drobne ukłucie, które zadał mu sługus Ateny. Chwycił lśniący w blasku słońca miecz i skierował go ku szyi Erika.
— Lepiej zacznij wznosić do mnie modły, a ty Pavor…
W jednej chwili Pavor skulił się, podcinając własnemu ojcu ścięgno. Okręcił się na śliskiej trawie, podniósł i wbił ostrze w prawy bok.
— Biegnij! — wrzasnął do Penelopy.
Penelopa chwyciła za kamień, ciskając nim w Aresa — nie uchylił się. Kamień odbił się od twardej skóry na policzku, nie pozostawiając na nim najmniejszego śladu. Obejrzała się, ich spojrzenia — pełne gniewu i rozczarowania — spotkały się w chwilowej ciszy.  
Penelopa pobiegła w stronę przełęczy.
— Łap!
Pavor zamachnął się, rzucając ku niej sztylet. Broń opadła przed dziewczyną. Pochyliła się, nawet nie zatrzymując, i pochwyciła śliską rączkę w dłoń.
Zeus wychylił się ze swego złotego pałacu. Złapał jeden z swych piorunów i cisnął nim o ziemię. Trząsnął przed dziewczyną. Podskoczyła w miejscu, po czym uciekła między skały. Zeus zebrał wokół siebie chmury, posyłając gęsty deszcz na krainę bogów.
— TY ZDRAJCO! — ryknął Ares, przerywając burzową ciszę.
Dotknął krwawiącego boku, ścierając krew. Spiął mięśnie na twarz — czerwonej od jego gniewu. Pavorowi zablokował przejście do Penelopy. Miecz był skierowany przeciwko ojcu. Ares jeszcze nigdy tak bardzo nie zawiódł się na własnym dziecku. To on nauczył go budzić strach wśród wrogów, zabierał na krwawe bitwy, pokazując stosy ciał wojowników, których sam rozplatał w cudownych masakrach. Teraz taką otrzymał wdzięczność za wszelkie starania.
— Ona mnie już nie obchodzi. Słyszysz, Zeusie! — odezwał się do ojca. — Na przeklętą piętę Achillesa, po co mi ta cała władza nad Granicą Olimpu?! Nie potrzebuję jej! Ale i Atena też jej nie dostanie!
Uśmiechnął się złośliwe, zlizując krew z palców. Smakowała przepysznie. Nigdy jeszcze wcześniej nie zasmakował ran odniesionych przez zdradę syna. Obiecał sobie, że zapamięta to na zawsze.
Pavor odsunął się, domyślając się, że to nie koniec. Obrócił się. W okolicach przełęczy nie dostrzegł Penelopy. Odetchnął z ulgą, ciesząc, że przynajmniej o nią nie musi się już martwić. Ponownie zwrócił ku ojcu, zaciskając dłoń na rękojeści.
— Eriku, mam dla ciebie propozycję — rzekł Ares, stawiając na ziemi dwa kubki z winem. — Napij się — zaprosił chłopaka, który ledwo dyszał.
Pavor zamarł.
Erik pokręcił głową, odmawiając. Nawet gdyby chciał się napić, nie mógł. Krew wypełniała jego usta raz za razem, a wypluwanie jej nic nie dawało. Nie próbował sobie nawet wyobrażać, jak nieprzyjemne byłoby teraz skosztowanie wina.
Ares nie czekał zbyt długo. Wypił za dwoma haustami z obu kubków, po czym rzucił je w stronę lasu. Resztę zaczął pić z bukłaka, polewając co chwilę winem odniesione rany.
— Oddam ci sztylet — oświadczył ku zaskoczeniu pozostałych mężczyzn. — Oddam, ale pod jednym warunkiem. Nie wygrałeś, ale przynajmniej zwrócisz jeden ze sztyletów. Jak zdecydujesz?
— Co mam zrobić? — spytał, przełykając ślinę z krwią.
— Zabij go. — Wskazał na Pavora. — Zabij tego zdrajcę. Sztyletem — dodał.
Pavor wzdrygnął się. Zacisnął uścisk na rękojeści, czekając na kolejny ruch Aresa czy Erika. Nic się nie wydarzyło. Zapadła cisza, przerywała przez nasilający się deszcz. Zeus rzucił piorunem w ziemię między trojkę mężczyzn. Ares obejrzał się w stronę nieba, posyłając ojcu chłodne spojrzenie.
— Zdecydowałem — odparł. — Fobos ma zginąć. Nie zasługuje na to, by dłużej być jednym z nas.
Zeus zawahał się. Jasne światło rozbłysło na zachmurzonym niebie, a potem chmury rozrzedziły się, ustępując miejsca słońcu. Ares odchrząknął i splunął flegmą. Jakby potrzebował pozwolenia od ojca, żeby ukarać własnego syna. Nie zamierzał trzymać zdrajców przy sobie. Uważał, że Pavor nie zasługiwał na drugą szansę. Nikt nie ma do niej prawa. Raz podniesiona ręka przeciwko ojcu, drugi raz spróbuje zrobić to samo. Zeus najlepiej o tym wiedział.
— Może znowu Eleonora mnie kontroluje? — zaproponował Pavor, wzruszając ramionami.
Obrócił miecz w dłoni i zadał cios końcem w brzuch Aresa. Broń zadarła skórę, pozostawiając cienka jak nić linię. Ostrze wyszczerbiło się.
— Łaskocze — stwierdził Ares, otrzepując się jakby z kurzu.
Bóg wojny uniósł ogromny miecz. Opuścił go na syna, lecz ten zdążył odskoczyć przed ciosem.
Krew trysnęła z ciała Pavora.
— Co? — spytał.
Zachwiał się Dotknął torsu, na którym powstała rana — on szyi aż po sam pas. Rozmazał krew między palcami.
Broń przebiła jego brzuch. Zachłysnął się krwią i splunął na twarz ojca.
— Nigdy nie mogłeś się ze mną równać — szepnął, wyciągając miecz. Schował go za skórę lwa. Pavor upadł.
— Kontroluje? Eleonora? — Chciało mu się rzygać na sam dźwięk tego imienia. — Nie żartuj sobie, Fobosie. Jesteś słaby. Byłeś i jesteś słaby. Jesteś absolutną porażką. Piętnaście lat u ludzi, a wystarczyło, żebyś ich pokochał. Żałosne. Jedna, słaba dziewczyna, a dla niej wziąłeś sztylet od Afrodyty i ugodziłeś mnie nim.
Pavor zadrżał, leżąc na ziemi. Spokój, jaki towarzyszył Aresowi w tej chwili, przerażał bardziej niż groźba śmierci.
Ares zebrał resztki lustra leżące niedaleko jego stóp. Przyjrzał się pojedynczym fragmentom, rozcierając krew Penelopy. Zgniótł je w dłoni, a potem rozrzucił pył przed siebie. Otrzepał ręce.
— Myślała, że stworzyła jakąś „granicę” między nami? — Zrobił krok do przodu. — Myślała, że w ten sposób ochroni cię. — I drugi. — Ta dziewczyna po prostu przeliczyła się, Fobosie. I za jej błąd zapłacisz. Wiń ją. Bo gdyby nie jej narodziny, do dziś cieszylibyśmy się krwawymi, bezlitosnymi wojnami, które dostarczają nam ludzie. Do dziś byłbyś prawdziwym strachem, który siałby zniszczenie wśród naszych wrogów. A jednak okazałeś się za słaby…
Erik ścisnął sztylet w spoconej dłoni. Zrobił krok, lecz w tej samej chwili broń wyślizgnęła się. Kilka razy odbił ją w powietrzu od palców, jakby żonglując, aż złapał. Westchnął z ulgą. Ares zaczął tracić cierpliwość. Spojrzał na Erika z przymrużonymi z wściekłości oczyma.
Wzdrygnął się. Chwycił sztylet mocno, aby tylko nie wypadł mu z rąk. Kraniec przybliżył o piersi Pavora. Przymknął powieki.
— Pospiesz się! — syknął Ares.
Erik wbił sztylet prosto w serce Pavora.
Zachwiał się i upadł na plecy, wypuszczając zakrwawioną broń z rąk. Oparł się łokciem o ziemię i w szaleństwie zaczął odsuwać się od wszystkiego, co zrobił. Natrafił na złamaną gałąź, która przebiła skórę na drugą stronę. Nie zaprzestał ucieczki. Kopnął kupkę liści, po czym uderzył głową prosto w drzewo. Spojrzał szybko za siebie — nie było już przejścia, nie było już, gdzie zniknąć. Złapał się za kurtkę. W sercu poczuł paraliżujące kłucie, które nasilało się z każdym ciężkim oddechem.

— Przestań zachowywać się jak kobieta! — nakazał Ares.
Bóg ostatni raz spojrzał na Pavora, po czym splunął za trawę, wypuszczając z uścisku martwe ciało. Opadło głucho, twarzą skierowane na ziemię. Erik chwycił się za głowę.
— Co ja zrobiłem? — zapytał siebie.
— Zabiłeś boga, gratulacje, pierwszy i jedyny sukces w twoim marnym życiu! — fuknął Ares. — Jesteś bardziej żałosny niż sądziłem. Nawet nie próbuj wznosić do mnie modlitw, bo prędzej posikam się ze śmiechu niż pomogę tak żałosnemu gnojowi. Zabił boga, wielka rzecz.
Wyciągnął miecz, przez moment przyglądając mu się w skupieniu. Krew spłynęła po ostrzu, a przerażający uśmiech pojawił się na ustach Ares. Podrapał się po owłosionej klacie, ścierając z włosów krople potu. Ostrze zadrżało. Uszy boga napełniły się ambrozją walki, którą usłyszał z dalekiej krainy.
— Bitwa. Krew. Błagający o litość wojownicy. — Wziął głęboki wdech przez nos. — Ludzie są tak wspaniale brutalni. Muszę tam dołączyć, taka piękna melodia siekanych ciał. — Jęknął. — Dźwięk łamanych kości i wrzask cierpiących…
Zniknął, nim Erik zdążył mrugnąć. Pozostał sam. Przetarł mokre od łez oczy i wstał. Wyciągnął sztylet z ciała Pavora, oczyszczając go z krwi skrawkiem własnej koszuli. Pojedyncze kropelki nie chciały zejść. Przetarł mocniej, szorując jeden punkt aż do błysku. Krew nadal nie zniknęła.
 Położył sztylet z powrotem na ziemię. Uderzył się kilka razy w policzki, pozostawiając czerwone ślady na własnej skórze.
— Ogarnij się, głupcze! — skarcił siebie. Krzywdził, zabijał ludzi. Ale nie boga. Nigdy.
Złapał z rączkę, a następnie przymknął powieki. Gdy tylko otworzył oczy, ukazał mu się ogród Ateny. Przełknął ślinę i pomyślał, że od tego nie zdoła uciec. Nie od tej bogini. Postawił pierwszy krok, już przy nim się chwiejąc. Obraz stał się niewyraźny. Misja naprawdę go wymęczyła. Marzył, by położyć się w tej drewnianej altance i zasnąć wśród zapachu kwiatów i śpiewu ptaków; zapomnieć chociaż na parę godzin o swojej porażce, pozwalając Hypnosowi, by ten zesłał na niego przyjemny sen.
— Nie wyglądasz za dobrze. — Atena wyszła zza drzewa, kładąc przy sobie włócznię. Stanęła przed płótnem, tkając na nim białą nicią. — Proszę, usiądź. — Wskazała na drewnianą ławeczkę.
Zadrżał. W pierwszej chwili nie ruszył się, lecz potem nogi same zaniosły go na siedzenie, którego tak potrzebował. Usiadł. Oparł się o ścianę i zdał sobie sprawę, że już się nie ruszy – nie w przeciągu najbliższych godzin.
— Przepraszam — szepnął.
— Nie przepraszaj, zrobiłeś wszystko, co trzeba było — rozbrzmiał kojący głos Ateny. Bogini założyła kosmyk włosów za ucho. — Nauczyłeś się czegoś?
— Nie wszystkie kobiety lecą na moją urodę. — Zaśmiał się.
— Eriku. — Rzuciła mu ostre spojrzenie. — Proszę, bądź poważny. — Uśmiechnęła się do tkanego obrazu, palcem muskając gładkiej powierzchni.
— Nauczyłem się, że nie należy zbytnio ufać ludziom. — Zakaszlał krwią. — Czasem nie warto też być miłym. Zabiłem też Fobosa — wyżalił się.
— Zeus wyraził na to zgodę, więc powinieneś czuć dumę, chłopcze. Gratuluję — pochwaliła go. — Wykonałeś polecenie Ojca z należytym szacunkiem. Okazałeś łzy, co również jest oznaką prawdziwego wojownika.
— Nie pokonałem go. Ja…
— Zdrajcy nie należy się szacunek, a ty mu go okazałeś, Eriku — przerwała. — Twoje czyny mówią o twojej dojrzałości.
— Jeśli tak uważasz, o Ateno.
— Dobrze. — Kiwnęła. — A co się stało z Penelopą?
— Nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Odeszła. Zapewne zabiła się i koniec historii.
— Faktycznie Granica się ustabilizowała, ale dlaczego za nią nie poszedłeś? — zapytała stanowczym tonem.
— Ponieważ… — Zawahał się. Nie pomyślał, by pójść za nią. Nawet przez chwilę. — Ja… I tak bym nie zdążył — dokończył szybko.
— Zgadza się, ale przyznam, że rozczarowałeś mnie tym zachowaniem. Nie wolno się poddawać. Walka oznacza próbowanie do samego końca. Ty rzuciłeś miecz, zanim jeszcze go wyjąłeś.
— Ale… — powiedział, szukając odpowiedniej wymówki.
— Nigdy więcej tego nie powtórz.
Zamilknął. Żadne słowa nie zmieniłyby tego, co zrobił. Zamknął oczy, rozkoszując się przez chwilę cichą pieśnią niesioną przez wiatr. Zaszumiało. Kilka liści opadło na kwiaty, których zapach zabił smród krwi. Erik w końcu mógł odpocząć. Rozłożył się na drewnianej ławce, nogi wyciągając przed siebie. Sztylet wysunął się z jego ręki, opadając na podłoże. Zasnął, nim zdążył usłyszeć stuknięcie.
Atena spojrzała na niego kątem oka, nie przerywając kończenia jednego fragmentu haftu. Uśmiechnęła się blado, po czym westchnęła. Mały pajączek zawisł przed jej twarzą na ciągnącej się od gałęzi nici. Trąciła go palcem.
— Witaj, Arachne — powitała dawną rywalkę.
Zacisnęła dłoń wokół pająka, rozgniatając go na krwawą plamę. Wykręciła głowę z obrzydzenia. Nienawidziła mieć brudnych rąk przy pracy. Bez cienia wątpliwości wytarła brudną część ciała o płótno — o czyste płótno, na którym nie znajdował się choćby jeden haft. Wzięła głęboki wdech, zatrzymując w sobie całą złość.
Wstała i podeszła do Erika, biorąc leżący na kamienistej ścieżce sztylet. Wbiła jego kraniec w palec i przekręciła wokół opuszka, nie pozostawiając na nim choćby drobnej ranki.
— A więc zasnąłeś? — odezwała się do śpiącego mężczyzny. — Zasnąłeś, choć nie wykonałeś prostej misji…
Postukała ostrzem o nadgarstek. Zastanawiała się, czy jednak nie zachować sztyletu. Przy niej byłby bezpieczny, nikt, nawet Ares, nie ukradłby go. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Nie wolno jej tak postąpić.
Odłożyła sztylet obok Erika. Obeszła go i wróciła do pałacu, pozostawiając płótno po środku ogrodu. Arachne podniosła się i obejrzała pajęczymi oczyma pusty, pozbawiony jakichkolwiek obrazów materiał. Chwyciła za własną sieć i zaczęła haftować, tak jak kiedyś. Zamoczyła koniec nici w kwiatach, barwiąc je na kolory, których potrzebowała. Pracowała i pracowała, aby skończyć nowe dzieło, nową scenę, gdy kolejna Zapomniana Bogini dociera do Granicy Olimpu i staje się jej opiekunką. Arachne potrzebowała dużo czasu, by to skończyć — więcej niż go miała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz