Penelopa
zwolniła, tracąc dech w piersiach. Odwróciła się — nikt jej nie gonił. Głosy
umilkły, nie usłyszała już krzyków Aresa ani jęków Erika. Zewsząd otaczała ją
nieprzenikniona cisza, której nikt i nic nie mogło zakłócić. Spróbowała odezwać
się, wydać jakiś dźwięk, aby tylko nie zatracić się w milczeniu — głos ugrzązł
w jej gardle. Zachłysnęła się powietrzem, lecz nawet kaszel nie pozostawił
żadnego odgłosu. Zadrżała, a przez umysł przeszła myśl, by może jednak wrócić
do Pavora. Zaraz odgoniła ją od siebie, zdając sobie sprawę, że nigdy nie
wybaczyłby, gdyby tak uczyniła.
Trawa
przed nią wyschła, ukazując gołą, jałową ziemię. Pojedyncze kawałki suchych
grudek nieprzyjemnie pękały pod stopami, nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku.
Łydka dziewczyny krzyczała z bólu. Wiedziała, że nie wytrzyma długo w tym miejscu.
Pojedyncze skały z ciągnących się w górę bloków rzuciły cień. Każdy inny,
różniący się od siebie wielkością i kształtem. Jeden z nich, rzucany na samym
końcu drogi, przypominał człowieka. Zaintrygował Penelopę. Zmarszczyła czoło,
odruchowo ściskając dłoń, w której znajdował się sztylet.
Podeszła
bliżej, nadal zachowując odpowiednią ostrożność. Przycisnęła się do ściany,
przesuwając się po niej kawałek po kawałku.
Tajemnicza
kobieta wyszła pierwsza. Włożyła ręce do kieszeni startych jeansów,
przykucając. Przegryzła długą trawę, którą zaraz wypluła.
—
Długo kazałaś mi na siebie czekać.
—
Kazałam? — powtórzyła pytająco. Złapała się za usta. W końcu mogła mówić.
Uśmiechnęła się łagodnie na krótko. Smutek zaraz powrócił.
Podejrzliwie
spojrzała na Eleonorę. Kobieta sięgnęła za plecy, wyciągając długi, sięgający
niemal do samej ziemi warkocz. Kilka czarnych włosów wysunęło się zza gumki,
przylepiając do luźnej bluzki z napisem „no problem”.
—
Eleonora — przedstawiła się, wyciągając ku dziewczynie dłoń.
Eleonora, powtórzyła w myślach, szukając w
pamięci imienia. Kojarzyła je, lecz trudniej było przypisać do konkretnej
osoby.
—
Zabiłam Kornelię — podpowiedziała obojętnie, stając na równe nogi.
Serce
Penelopy zabiło mocniej, niemal pękając w pół. Zdusiła w sobie łzy, nie
pozwalając sobie oddać się niepotrzebnym uczuciom. Dlaczego tak otwarcie
przyznała się do morderstwa? Nie rozumiała, ale może nawet nie próbowała
zrozumieć.
Twarz
Eleonory wyraziła jedynie pustkę, która przeraziła Penelopę mocniej niż
wściekły wyraz Aresa. Zamiary tej kobiety były niewyraźnie, nie do odczytania.
Podejrzane w każdym, nawet tym najmniejszym szczególe.
Penelopa
odepchnęła rękę Eleonory, szybko omijając ją i stając tyłem do przepaści, tuż
przy samej Granicy Olimpu. Wysunęła przed siebie sztylet, kierując go w stronę
szyi kobiety. Ta westchnęła cicho i przybliżyła się.
—
Nie — rzekła błagalnym tonem, wykonując krok w tył. — Nie. — Pokręciła głową.
—
Zabiłam Kornelię — powtórzyła.
—
Dlaczego? — wydusiła z siebie, nie trzymając łez.
—
Takie było jej przeznaczenie.
—
Przeznaczenie? — Prychnęła. — Nie żartuj sobie, jakie przeznaczenie?
—
Kornelię zabiłam jako — zawahała się — bóg — dokończyła wątpliwie, kręcąc
oczami. — Ciebie zabiję jako człowiek.
—
Co? — Przetarła mokre policzki. — Co to za różnica?
—
Dla mnie ogromna. — Wskazała na swoje ubrania. — Większa niż może ci się
zdawać. Dlatego proszę cię, daj się zabić — poprosiła grzecznie.
Granica
zadrżała. Trzęsienia przeszły po wszystkich kościach Penelopy, kończąc się
dreszczami pojawiającymi się na całym ciele. Ręka świerzbiła ją, kusząc, by
podniosła się wraz ze sztyletem i w końcu wbiła je we własne serce.
Myśli
przerażały. Cofnęła się. Nogi zaplątały jej się po pierwszych krokach. Upadła,
ocierając sobie łokcie o chropowatą ziemię. Wiatr musnął mokre od potu włosy.
Kilka z nich wyrwało się, opadając nicość ciągnącą się poza granicami samego
Olimpu. Słońce nie docierało tam. Ciemność okalała świat, nie zachęcając
Penelopę, aby do niego przybyć. Wyjrzała za przepaść, odnajdując za nią jedynie
pustkę. Odsunęła się, wystraszając. Jej oddech przyspieszył. Zdała sobie
sprawę, że jeden krok do tyłu, może jakiś większy zamach, i wypadłaby za
krawędź, ginąc.
—
Erik nie zabił Kornelii — odparła Eleonora, przykuwając całą swą uwagę. – A w zasadzie
drugi raz.
W
jednej sekundzie Penelopa zapomniała o wcześniejszych obawach.
—
Słucham?
—
Kornelia przeżyła i dla ciebie walczyła z Lamią, nawet jej nie zauważyłaś —
wyjaśniła. — Po walce wpadła do rzeki Hadesu. Rozbiłaś fragment lustra, który
dostałaś od byłej Zapomnianej Bogini, ale nie stworzyłaś granicy. Nie
obroniłaś…
—
Nie — przerwała, kręcąc głową. — Obroniłam Pavora przed Aresem i Erikiem…
—
Pavor nie…
—
Nie kończ, nie kończ! — Zasłoniła uszy. — Błagam, nie!
—…
żyje — dokończyła.
Usłyszała.
Przysłoniła twarz, przyciskając rączkę sztyletu do policzka. Chłód szczypnął za
jej skórę. Czerwone ślady pojawiły się na zewnątrz, delikatnie piekąc, lecz
Penelopa nie odsunęła od siebie broni; niezależnie od tego, co czuła. Łzy
przestały już spływać, a krzyk rozpaczy nie chciał wydostać się z gardła.
—
Nienawidzę cię — wyszeptała.
—
Nie spodziewałam się usłyszeć niczego innego. — Podrapała się po włosach. — A
więc wracamy do początku… Mogę cię zabić?
Penelopa spojrzała w zimne oczy Eleonory.
—
Ty naprawdę jesteś bogiem. — Fuknęła. — Ty naprawdę jesteś pieprzonym,
cholernym bogiem, dla którego my nic nie znaczymy. Bawi cię taka gra?
—
Wykonuję tylko misję. — Podciągnęła spodnie, po czym włożyła bluzkę do środka,
wciskając ją najdalej, jak tylko mogła. — Wykonuję tylko misję.
—
Erik też wykonywał misję! — Wskazała w stronę szczeliny. — Szukasz sobie
wymówki, co?! Takie to wygodne?! Takie to proste!
Granica
załkała, roznosząc donośne ryki aż do samego dna.
—
Nie — zaprzeczyła. — Na wymówki już za późno.
Sięgnęła
do kieszeni, wyjmując ze środka skalpel chirurgiczny. Pokazała go Penelopie. Ta
skuliła się. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie
tym narzędziem została zamordowana Kornelia.
—
Tak, tak się stało — odpowiedziała Eleonora, czytając w myślach dziewczyny. — I
tak oszczędziłam jej gorszego losu.
—
Twoja łaska nie zna granic. — Prychnęła. — A co? Życie by miała zbyt ciężkie?
—
Może i tak. — Wzruszyła ramionami. — Jej najlepsza przyjaciółka, niemalże
siostra, zaginęła, a ona zaczyna opowiadać o mitologicznych stworzeniach…
Uważam, że jakiś zakład dla obłąkanych byłby tu najodpowiedniejszym miejscem.
—
To tylko pokazuje, jak mało znałaś Kornelię. — Uśmiechnęła się. — Z naszej
dwójki, to ona zawsze była ta silniejsza, ta mądrzejsza, nie ja.
—
Niska samoocena nie oznacza tego, że ktoś jest gorszy od drugiej osoby.
Kornelia zawsze byłą zbyt pewna siebie. I może to właśnie ja zgubiło?
—
Nie mów tak.
—
Ty dalej uciekałabyś, ale nie masz gdzie. — Zbliżyła się.
—
Nie ruszaj się! — Zaczęła grozić sztyletem. — Bo…
—
Zabijesz się? — zaproponowała. — Przecież przed chwilą to sama powiedziałaś…
„to ona zawsze była ta silniejsza, ta mądrzejsza” — powtórzyła słowa Penelopy.
— Silniejsza, bo byłaby gotowa się zabić. Ty — nie.
—
Myślisz, że pozwolę ci wygrać?
Zamachnęła
się. Ostrze skierowała na własną pierś, po czym, z krzykiem na usta, wbiła
sztylet w skórę. Tylko na kilka milimetrów. Wypuściła trzymane powietrze,
chwiejąc się w prawo i w lewo. Zamknęła oczy, ściskając mocno powieki i
trzymając wewnątrz łzy. Wgłębiła koniec sztyletu, ale nadal za mało. Cieniutka
stróżka krwi spłynęła po jej brzuchu, wsiąkając w poniszczony materiał spodni.
—
Penelopo, proszę, daj się zabić — poprosiła po raz ostatni, stając przed
dziewczyną.
—
Nie, dam radę — wydusiła z trudem.
Pot
spłynął po jej twarzy. Zabić się? Gdzieś w głębi duszy przyznawała Eleonorze
rację — nie była gotowa się zabić. Ojciec wciąż czekał na nią w domu. Kornelia
może i nie żyła, ale czy aby na pewno? Istniała przecież szansa, że leży w
szpitalu pod narkozą. Nawet mała ranka bolała. Nie wyobrażała sobie nawet, ile
cierpienia przyniosłoby jej wbicie ostrza do końca.
Eleonora
chwyciła ją za obie dłonie, próbując delikatnie wyciągnąć ostrze z mocnego
uścisku. Penelopa przesunęła ręce na bok, rysując po całej długości piersi
cienką linię krwi. Eleonora popatrzyła zaskoczona. Gwałtownie szarpnęła za sztylet
Obie zachwiały się, walcząc o broń. Cofnęły się. Pięty Penelopy wysunęły się za
krawędź. Straciła równowagę i poleciała do tyłu. Eleonoro przytrzymała ją,
powoli przyciągając ku sobie.
—
Nie pozwolę ci — wysyczała dziewczyna przez zęby.
Napięła
mięśnie ramion i gwałtownie podciągnęła się do Eleonory, razem z nią padając na
ziemię.
—
Czy ty jesteś głupia? — spytała, próbując zdjąć z siebie Penelopę.
Nastało
milczenie.
Po
dłoniach Eleonory ściekła krew. wystraszona zrzuciła z siebie dziewczynę,
kładąc obok. Sztylet zadyndał w piersi Penelopy, trzymany przez nią obiema
rękoma.
—
Nie. — Przysłoniła usta. — Nie, nie, nie! — wrzasnęła, uderzając dziewczynę
kilkukrotnie w policzki.
Nie
zareagowała.
—
Na wszystkich bogów, cholera!
Załkała.
To morderstwo nie tak miało wyglądać. Penelopa powinna zostać zabita przez
kogoś innego, a nie popełnić przypadkowe samobójstwo. Eleonora nie akceptowała
takiego zakończenie. Jeszcze może nic nie była stracone.
Wzięła
Penelopę na ręce, niosąc ku przepaści. Stanęła nad krawędzią i wyjrzała za nią,
jeszcze raz zastanawiając się nad tym, czy to dobry pomysł. Jeszcze nie straciła
szancy
Puściła
martwe ciało, dając mu spaść prosto w odmęty ciemności, prosto do Granicy
Olimpu.
—
Oby się udało, oby się udało — szepnęła.
Ale
się nie udało…
***
Atropos
przecięła złotą nić życia. Siostry zaklaskały, nalewając sobie przepysznej zupy
do kubeczków. Kloto zlizała z łyżki kilka żyłek, zasmakowując się w tych
twardych, włażących między jeszcze trzymające się zęby nitek.
—
Dobrze, że Erik tamtą rozlał, ta jest rzeczywiście boska — stwierdziła
Lachezis.
Mojry
zaśmiały się równocześnie, uderzając kubkami w toaście, a potem wypisy wszystko
na jednym wdechu. Nie mogły przestać się radować, widząc nić, która w końcu
straciła swe życie. Siną i pozbawioną energii położyły przy pozostałych.
—
Mówiłyśmy, Penelopa miała zmierzyć się z Lamią po raz trzeci — zauważyła
Atropos.
—
I tak uczyniła, ale to Kornelia walczyła za nią — dodała Lachezis.
—
I dlatego dusza umarła, jak rzekłyśmy — dokończyła Kloto, zaglądając do pustego
kubka. — Można dokładkę?
—
Nie, nie siostro droga, wystarczy pyszności na dziś dzień. I tak nie
dokończyłyśmy wszystkich nici. — Atropos wskazała na leżącą w kącie szpulę, na
której zawinięta była nić, cała ochlapana zupą, którą Erik wcześniej rozlał. —
Tak się kończy, gdy ktoś jest nieostrożny.
—
Ale co mamy z nią zrobić? Powinna umrzeć przed Penelopą — przypomniała Atropos.
— Może i należy do boga, ale trzeba z nią coś zrobić.
—
A może… Umyjemy ją? — zaproponowała Kloto.
—
Wtedy też, siostro, nie będzie ani czysta, ani brudna. — Lachezis zamieszała
zupę. — Ale nie możemy też zostawić jej w samotności.
—
To nasza wina, że Erik był taki nieuważny?! — Żachnęła się Kloto. — Trzeba coś
z nią zrobić.
—
Każdy ma prawo do potknięcia, siostro. Każdy — podkreśliła ostrzej Atropos. —
Siostro, umyj nić i nie narzekaj.
Lachezis
fuknęła coś pod nosem, lecz zaraz podniosła nić z ziemi. Pochodnia zapaliła się,
ukazując trzeci korytarz, do którego weszła jedna z Mojr. Pozostałe przeczekały
ten czas w środku. Kolejne nici jarzyły się z niecierpliwości, a nożyce Atropos
aż świerzbiły w palcach, pragnąc przeciąć kolejne życia. Lachezis wróciła
spóźniona, kuśtykając na prawą nogę. Pokazała siostrom nić — ani siną, ani złotą.
Kolor zblakł, ale nie na tyle, by stać się czymś innym. Pierwszy raz zupa
zmieniła przeznaczenie nici tak bardzo.
—
Strzeż jej, Kloto — nakazała Atropos. — A teraz staruszki, do roboty. — Zatarła
ręce. — Nicie same się nie przetną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz