piątek, 12 stycznia 2018

Rozdział 17 — Zdrajca

Kocioł z zupą przewrócił się, wylewając całą swoją zawartość przed Penelopą. Dziewczyna przykleiła się do ściany, po czym odskoczyła, w ostatniej chwili unikając poparzenia. Kobiety podążyły za nią wzrokiem do momentu, w którym znalazła się przy sinych niciach.
Silny podmuch przebiegł przez pomieszczenie, gasząc wszystkie pochodnie w jednej chwili. Zapanował całkowity mrok.
Penelopa złapała się za zziębnięte ramiona, gdy cichy odgłos kapania rozniósł się echem między korytarzami jaskini Mojr. Podniosła się i podążyła za tym dźwiękiem, pozwalając mu być swoim przewodnikiem.

Skręciła w prawy korytarz. Uderzyła w nią fala zimnego, wilgotnego powietrza. Zatrzymała się i wzięła kilka głębokich wdechów. Brakowało jej sił. Chłodny pot spływał po jej plecach bez ustanku, a gorączka zdawała się drażnić z każdą minutą coraz bardziej. Dziewczyna odwróciła się na moment. Jasne światło z groty bogiń zaczęło zbliżać się ku niej.
— Nie uciekaj — rozniósł się echem głos Mojr — to jeszcze nie koniec.
Ruszyła przed siebie. Bez wytchnienia przemierzyła wyższe partie jaskini, schodząc coraz niżej i niżej.
Krzyknęła
Noga zsunęła jej się ze skał, uformowanych na wzór schodów. Upadła na pośladki, w ostatniej chwili łapiąc się za wystającą płytę i nie uderzając głową o twarde podłoże. Przetarła mokrą od łez i potu twarz.
W jaskini zaszumiało.
Ujrzała w oddali znajdujące się małe światełko, z którego wydobywał się spokojny, cichy dźwięk. Poczuła na sobie muśnięcie delikatnego wiatru. Nadzieja powróciła do Penelopy. Bez chwili zawahania, zaczęła zsuwać się w pozycji siedzącej, aż do samego końca schodów. Dopiero gdy natrafiła na płaską powierzchnię, postanowiła dalej poruszać się na stojąco.
Blask stawał się intensywniejszy. Penelopa usłyszała ciche śpiewy kobiet. Rozejrzała się wokoło. Widziała już zarys jaskini. Odważniej podeszła do wnęki, którą otaczało jasne światło. Przysłoniła oczy i wyszła na zewnątrz, dając się otulić ciepłym promieniom słonecznym. Trawa załaskotała ją po odsłoniętych kostkach, z których zsunęły się skarpetki.
Zaśmiała się i rozłożyła szeroko ręce.
Opadła na pole trawy, zdejmując z siebie przemoczone buty i bluzę. Orzeźwienie spłynęło na dziewczynę, dając jej pozornie spokojną chwilę odpoczynku. Nasilający się śpiew uspokoił Penelopę na tyle, że przymrużyła oczy z myślą o przespaniu kilku godzin.
Szarpnęła ciało, zmuszając je do wstania. Przeklęła głośno, czując, jak zdrętwiałe ciało przeszkadza jej w wykonywaniu nawet najmniejszych ruchów.
Nie znajdowała się we własnym domu ani tym bardziej w bezpiecznym miejscu. Zapomniała się na moment, dając się pochłonąć tej pięknej pogodzie. Podziękowała w duchu, że nikt nie wykorzystał tej chwili słabości.
— Cholera — syknęła, kiedy tylko dotarł do niej pulsujący ból niemal całego ciała.
Śpiew kobiet umilkł. Nastała chwilowa cisza. A potem świat bogów ożywił się na nowo, gdy Penelopa ogarnęła wzrokiem cały jego majestat.
Zefir uniósł się wysoko, pod same niebiosa, zagradzając drogę przejeżdżającemu rydwanowi Heliosa. Ogniste konie zarżały, wypluwając czerwono krwisty płomień w stronę uciekającego wiatru zachodniego. Zefir rozłożył białe skrzydła, dmuchając ciepłym, wiosennym wiatrem, który popieścił policzek Penelopy. Dźwięk obijanego o siebie metalu zabrzmiał rykiem z góry Hefajstosa, na której bóg kawali wykuwał kolejną broń dla Aresa. Iskry strzeliły z groty, opadając na las. Wrzask Artemidy i jej niezadowolenie rozniosło się echem między drzewami, płosząc mieszkańców gajów. Zwierzęta uciekły między drzewa, choć ogień nie skrzywdził roślinności.
Chmury rozsunęły się, odsłaniając pałace bogów, które znajdowały się od siebie równych odległościach; choć jeden zawsze wyżej od drugiego. A na najwyższych niebiosach, na samym szczycie Olimpu zabłyszczał mieniący się w słońcu złoty pałac Zeusa. Siedzący na złotym tronie, obleczonym diamentami, pan niebios i wszystkich bogów spojrzał na świat ludzki złowrogimi oczami. Cisnął piorun między chmury, posyłając do ludzi swój gniew i niezadowolenie.
— Słodka panienka leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi — uniósł się radosny śpiew.
Penelopa podeszła bliżej drzew. Rozsunęła oblepione liśćmi gałęzie, wchodząc do barwnego gaju nimf leśnych. Satyr zagrał na flecie prostą, lecz miłą dla ucha melodię, za którą podążyły kobiety. Stanęły w kole, łącząc ze sobą ręce i tańcząc w jednym rytmie.
Schowała się za drzewem, nie chcąc, by ktokolwiek ją dojrzał. Wystawiła przed siebie nogę, gotowa, by uciec, lecz zawahała się... Ta chwila zawahania sprawiła, że mimo całego zdrowego rozsądku i chęci odnalezienia drogi do domu, została. Melodia fascynowała ją. Ciepło na sercu pulsowało w łagodnym rytmie, roznosząc uczucie po wszystkich nerwach. Uśmiech przykrył twarz Penelopy, zanim zdążyła zdać sobie z tego sprawę.
Wychyliła się.
Nikt jej nie zauważył, więc odważniej przyjrzała się tańcu nimf. Kobiety wyglądały inaczej niż Etylia. Gdyby spotkała je na ulicy, nie rozpoznałaby w nich istot boskich. Może dlatego ją tak bardzo przerażały? Przypominały człowieka bardziej niż jakiekolwiek dotychczas napotkane stworzenie mitologiczne. Nosiły lekkie, przewiewne suknie o jasnych barwach. Ich włosy zlewały się z kolorem kor drzew, słońca i cienia. Jedne zaplatały je w warkocz, drugie w kok, a jeszcze inne trzymały je rozpuszczone.
Słodka panienka leży na ziemi, ubrana w życie i śmierć między żywymi,
Płacze nad tymi, których spotyka, choć jej dusza powoli utyka,
Tańczy wśród Śmierci, wchodząc do domu Niewierności,
I kończy swą wędrówkę, nowy dzień rozpoczynając.
Satyr zastukał kozimi kopytami o podłoże. Oparł się o drzewo, dając sobie chwilę na odpoczynek. Muzyka i śpiewy nagle ustały. Nimfy rozsunęły się, przysiadając na nagrzanym przez słońce podłożu.
— Nadal się nie obudziła — powiedziała hamadriada, wkładając kwiat między kosmyki.
Penelopa cofnęła się o krok. Nie mówiły przecież o niej? Już dawno się obudziła, więc kogo mogły mieć na myśli nimfy? Erik nie był kobietą, a nikt, poza nimi, nie wszedł do świata bogów.
Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, by zniknęła z tego miejsca czym prędzej. Uniknięcie konfrontacji ze stworzeniami mitologicznymi wydawało się kuszące, ale pragnienie, by wejść do gaju, powoli okazywało się silniejsze.
Przytuliła się do drzewa i wyjrzała za nie. Nimfy rozeszły się. Ujrzała podejrzany kształt, przypominający człowieka, leżący w miejscu, wokół którego wcześniej tańczyły kobiety.
Nikt nie zwrócił uwagi na chowającą się Penelopę. Korzystając z tej okazji, wyszła trochę, przylepiając się do kolejnej kory. Czarne, długie włosy zafalowały wśród traw.
— Kornelia? — szepnęła z niedowierzaniem. Jednak te kosmyki tak bardzo przypominały jej o najlepszej przyjaciółce, że wyszła bezmyślnie do nimf.
Strażniczki natury obejrzały się za nią. Podbiegły do gościa, miło witając go w swym gaju. Penelopa zignorowała je. Gwałtownie rzuciła się na ziemię, biorąc w ramiona nieprzytomną dziewczynę. Dotknęła jej policzek, odgarniając włosy i wydukała przez łzy:
— Kornelia... Nie...

***

Erik obrzucił wściekłym spojrzeniem tańczące wokół niego driady, nie mogąc dłużej znieść ich ciągłych radosnych śpiewów. Kobiety zaśmiały się pod nosem. Jedna z nich podeszła delikatnie, bosymi stopami muskając o zieloną trawę. Szturchnęła mężczyznę za jego umięśnione ramię. Niczym spłoszona łania, uciekła między drzewa, zanim Erik zdążył ją zauważyć. Niewinnie wychyliła się, posyłając mu ciepły uśmiech.
Prychnął pod nosem, ignorując starania młodej driady. Miał inne zmartwienia na głowie — Penelopę. Wziął ją na ręce, niosąc w kierunku świata bogów, lecz znalazł się w gaju nimf sam. Mimo ciągłych poszukiwań, nie znalazł Penelopy, a jakiekolwiek próby nawiązania konwersacji z istotami boskimi zawiodły już na samym początku. Driady były chętne do wygłupów, nie do dzielenia się informacjami.
Usłyszał za sobą chichoty.
— Dość! — ryknął.
Kobiety odsunęły się, chowając się jedna za drugą, gdzieś między drzewami, których strzegły.
Wystraszył je — nie tego pragnął. Zamyślił się na moment, po czym spojrzał na driady. Były niezwykle urodziwymi kobietami, które potrafiły skraść serce niejednego mężczyzny, nawet boga. Jeśli obraził nieodpowiednią, gniew boży mógłby zostać skierowany na niego. Zadrżał na samą myśl o tym.
— Przepraszam — odparł natychmiast.
Odwrócił się i poszedł w stronę góry Mojr — do miejsca, do którego nigdy nie zapuściłyby się opiekunki natury. Z dala od hałasu i kłopotów mógł w końcu rozważyć, co zrobić dalej. Wyjął z kieszeni mapę świata bogów. Przejrzał najważniejsze punkty, odnajdując znajdującą się niedaleko górę Hefajstosa. Odwrócił się. Wystawił palce, określając położenie przejeżdżającego powozu Heliosa, po czym położył go na mapie.
— Tak, to niedaleko — szepnął do siebie, zwijając przedmiot i chowając go z powrotem do kieszeni.
Zatrzymał się, natrafiając na drzewo. Oparł się i spojrzał ku niebu. Pałac Zeusa nadal go zachwycał. Z zewnątrz wydawał się dużo piękniejszy, bardziej majestatyczny niż wewnątrz. Z daleka dostrzegał prawdziwą potęgę boga bogów. Żadne pałace świata, stworzone przez ludzkie ręce, nie mogły mierzyć się z dziełem Hefajstosa. Zbudowane z diamentów i złota kusiło, choć złudnie. Blask odbijającego się od ścian Słońca oślepiał. Ogrom budowli nie był czymś, co mógł określić jednym słowem.
Erik wiedział, że powinien teraz poszukiwać Penelopy, ale tylko podczas misji miał okazję ujrzeć pałac z tej perspektywy. Objąć go swoimi oczyma, nie dając nikomu i niczemu przerwać tej wspaniałej chwili. Dawniej marzył, by zamieszczać wśród bogów. Wierzył, że jego starania przyniosą zamierzony skutek, że Zeus dostrzeże jego starania. Jednak po dwóch tysiącach latach życia stracił wszelkie nadzieje. Był, jest i będzie tylko zwyczajnym Strażnikiem Sztyletu, który w pewnym momencie zostanie zastąpiony przez swojego następcę.
Opuścił wzrok, wpatrując się w rozkopany kawałek ziemi. Przyklęknął. Podniósł przykrytego glebą umierającego kreta. Zwierzątko ledwo oddychało, wijąc się w dłoniach Erika. Czy powinien współczuć istocie? Pomóc jej?
Odłożył kreta na miejsce i odszedł, dając naturze działać samej.
Po kilku krokach poczuł, że powietrze robi się ciężkie i wilgotne. Ciężej mu było oddychać, a mgła powoli przykrywała otaczającą go przestrzeń. Nie widział, dokąd zmierza, choć wciąż próbował kierować się w tę samą stronę, co wcześniej. Złudnie wierzył, że zmysły zaprowadzą go do jaskini Mojr. Niewiele się pomylił…
— Powtórz, co masz zrobić — odezwał się głos we mgle.
Erik zatrzymał się.
Wstrzymał oddech, zamknął oczy i skupił się na odszukaniu źródła głosu. Dochodził z niedaleka. Może nawet zza jego pleców. Nie był niczego pewien. Ręka przechodziła przez mgłę jak przez gęstą zupę. Każdy ruch sprawiał największe trudności, a nadal istniało realne zagrożenie.
Sięgnął do pasa po sztylet, przybliżając go do swojej piersi. Był gotów w każdej chwili zadać cios.
— Mam pójść do gaju nimf, położyć się na ziemi i czekać na przybycie Penelopy — odezwał się drugi głos, bezsprzecznie należący do kobiety. — Za wszelką cenę mam ją prowadzić ku Granicy Olimpu, cały czas nastawiając przeciwko Erikowi. Kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, nawiążemy walkę z Aresem i Fobosem. Musimy dać Penelopie uciec.
— Bardzo dobrze. — Klasnęła w dłonie. — I pamiętaj, Kornelio, Penelopa ufa tylko tobie w tym świecie. Nie zawiedź jej.
Cały zadrżał. Ten głos przypomniał mu o Eleonorze. Echo zniekształcało, ale wciąż dało się poznać głęboki, cichy ton, jakim się zawsze posługiwała.
— Tak jest — odpowiedziała obojętnie Kornelia.
Erik zastanowił się. Skądś kojarzył to imię… Nagle przypomniał sobie o przyjaciółce Penelopy. Nie pojmował tylko, co miała robić w świecie bogów. Nie widział nawet zarysu postaci. Gdyby mógł tylko odczytać emocje z wyrazu twarzy, może podjąłby właściwą decyzję. Teraz czuł się tylko zagubiony. Ta konspiracja nie miała najmniejszego sensu. Z informacji, które posiadał, Kornelia nigdy nie zdradziłaby Penelopy.
Zamarł.
Penelopa nigdy mu nie uwierzy. Nawet gdyby wyjawiłby wszystkie okoliczności, w których poznał prawdę o Kornelii, powiedziałby o wszystkich szczegółach, ta zaufałaby swojej najlepszej przyjaciółce. Nie jemu.
Jednak miał przewagę nad Eleonorą — ta nie zauważyła jego obecności. Poza tym wciąż istniała więź między nim a Penelopą, dzięki Węzłowi Gordyjskiemu. Kornelia nic nie zmieni, pomyślał. Będę musiał tylko mieć ją na oku. Przysiadł na ziemi, nasłuchując, czy obie kobiety odeszły. Od kilku minut nie rozchodziły się po okolicy żadne głosy, ale to nie oznaczało, że mógł bezpiecznie wyjść z kryjówki. Odkąd tylko pamiętał, Eleonora zawsze była przezorna. Wyprzedzała każdego o pięć kroków, przewidując przyszłe wydarzenia, jakby faktycznie były jej znane. Wcześniej udawało jej się go oszukać, tym razem nie pozwoli na to.
Jeszcze raz spojrzał na mapę, palcem śledząc ścieżkę, którą powinni przebyć z Penelopą. Do Granicy Olimpu prowadziła tylko jedna droga — wszyscy o tym wiedzieli. Jeśli chciał minąć Aresa i Fobosa, musiał wdać się z nimi w walkę. A analizując szanse na zwycięstwo, zawsze w jego myślach pojawiało się okrągłe zero. Bogowie posiadali kategoryczny zakaz krzywdzenia Strażników. Obecnie niewiele to znaczyło. Nawet między samymi bogami narastał konflikt, który od dawna niszczył podwaliny pierwotnych praw. Ostatnim razem skończyło się to zrzuceniem Kronosa z tronu niebios, więc i tym razem mogło dojść do niedającego się przewidzieć zakończenia.
Erik nie był bezpieczny.
Ostrożnie ruszył przez mgłę, ręką odsuwając białe chmury, przysłaniające mu całą widoczność. Chłód narastał. Musiał się zbliżać do jaskini Mojr. Wciąż podążał ku górze, przez niewielkie zniesienie, według wskazówek, które posiadał.
Nie pomylił się.
— Zapraszamy — zabrzmiał jednolity śpiew trzech starszych kobiet. Zmarszczone ręce wysunęły się z wnęki, do której podążył Erik.
Eleonora wyszła z kryjówki. Westchnęła ciężko, łapiąc się za rozpalone czoło. Wszystko poszło nie po jej myśli. Od początku Tyche jej nie sprzyjała, jakby kibicowała jedynie Penelopie. Opieka bogów potrafiła wspomóc, ale niejednokrotnie sprowadziła na ludzi tylko nieszczęście.
Odwróciła się i odeszła.

Potrzebowała upragnionego odpoczynku, który w końcu ukoi jej zszargane nerwy. Mit o Penelopie należał do najtrudniejszych, z jakim przyszło jej zmierzyć. Nie umiała przewidzieć tego, co jeszcze na drodze do Granicy Olimpu może czekać Penelopę, ani jak skończy się jej historia. Jedyne, czego była pewna to, to że dziewczyna ostatecznie zginie i nikt ani nic nie zmieni jej przeznaczenia.

1 komentarz:

  1. Gratuluję!
    Twój rozdział wygrał w głosowaniu na Rozdział miesiąca!
    Czekam na maila z plikiem tekstowym, dzięki czemu zostanie on opublikowany na naszej stronie głównej.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ayame (villemoria@gmail.com)
    Katalogowo

    OdpowiedzUsuń