Pavor
otworzył oczy. Podniósł się i rozejrzał po salonie. Znajdował się we własnym
domu. Zmarszczył czoło, po czym przymknął powieki, kilka razy szczypiąc się w
policzki. Kiedy znowu spojrzał przed siebie, widok nie zmienił się. Wciąż
przebywał w miejscu, który przypominało mu ziemski dom.
Ustawione
pod ścianą kasety zsunęły się, z hukiem upadając na jedną kupkę w niemal tym
samym momencie. W telewizorze zaszumiało. Wyjął z odtwarzacza oglądaną kasetę,
której taśma doszła do końca. Rzucił ją gdzieś na łóżko. Ołówek do przewijania
leżał na stole. Wybiegł na korytarz, rzucając się wiszące lustro. Ślad po
obciętym na twarzy płacie skóry wciąż tam widniał; zagojony, ale nadal czerwony
i ropiejący na krawędziach.
Co się stało?, zapytał w myślach. Wydarzenia z Olimpu
nie mogły być tylko złym snem.
Chwycił
za kurtkę i w ciapach wybiegł z domu tylnym wyjściem. Nieprzyjemny zapach
uderzył w jego nozdrza. Przytkał sobie nos, wyskakując zza ściany. Potknął się
o wystającą kostkę, upadając kolami o chodnik. Zasyczał. Skóra starła się aż do
krwi, piekąc za każdym, mniej ostrożnym ruchem. Zamrugał kilka razy. Zaskoczyło
go to. Wcześniej raczej nie zdarzyło się, by zwrócił uwagę na tak banalne
obrażenie.
Pokręcił
głową, przypominając sobie, że nie ma na to czasu. Podniósł się, zahaczając
szyją o policyjną taśmę ostrzegawczą. Wyplątał się z niej i zamarł. Co tu
robiła taka taśma? Na kasetach wiele razy widział sceny z miejsc zbrodni, ale
dlaczego właśnie przed jego domem? Obrócił się i spojrzał na chodnik — widniała
na nim duża plama z krwi, z pozostającym na środku pustym śladem. Kształtem
przypominał człowieka. Zmarszczył brwi i obiegł zakrwawione miejsce, zdzierając po
drodze kilka taśm. Wyszedł za bramę i popędził prosto do mieszkania Penelopy
jej ojca, przy którym znalazł się piętnaście minut później.
Zdyszany
stanął przy domofonie. Nacisnął na dzwonek i zaczął czekać. Starsza kobiet
spojrzała na niego podejrzliwie. Poprawiła moherowy beret, przyciągając małego
pieska do siebie. Kiedy Pavor obrócił się w jej kierunku, udała, że nie zwraca
na niego uwagi. Jeszcze raz zadzwonił.
—
Słucham — rozległ się głos w domofonie.
—
Dzień dobry, Pavor, mogę wejść — powiedział na jednym wydechu.
Zabzyczało,
a drzwi otworzyły się. Wszedł do środka, a potem wbiegł na schody, ostatni raz
rzucając przenikliwe spojrzenie kobiecie, która właśnie wyjęła telefon
komórkowy. Machnął na nią ręką.
—
Gdzie jest moja córka? — spytał Dariusz, wychodząc przed próg mieszkania.
—
A więc jednak jej tutaj nie ma — odparł Pavor, przepychając się obok ojca
Penelopy, by na własną rękę sprawdzić, czy mówi prawdę. Dziewczyny nie było w
środku.
—
Gdzie jest moja córka? — powtórzył pytanie przez łzy.
Chwycił
Pavora za kurtkę, przyciągając do siebie.
—
Gdzie jest moja córka?
—
Penelopa jest… — nie dokończył. — Co?
Odsunął
się od ojca Penelopy, uderzając w zamknięte drzwi. Złapał się za głowę. Jego
źrenice poszerzyły się, a oddech przyspieszył.
—
Co się stało mojemu dziecku? Błagam, powiedz mi! Obiecałeś mi ją chronić.
Twarz
Dariusza zalała się czerwienią. Chwycił Pavora za ramiona i potrząsnął nimi —
ten jednak nie zareagował. Pobłądził wzrokiem po podłodze, lecz zaraz przymknął
powieki, czując, że coś mokrego pojawiło mu się na twarzy. Sięgnął dłonią i
zmazał płynące z oczu łzy.
—
Ja… — Zadrżał. Wziął głęboki wdech. Serce zatłukło w jego piersi mocniej niż
zawsze. Otworzył usta, chcąc w końcu powiedzieć Dariuszowi o Penelopie, ale
słowa broniły się przed wyjściem przez usta. — Penelopa…
Upadł
na kolana.
—
Co zrobiłeś mojemu dziecko?! — wrzasnął mężczyzna, uderzając w policzki Pavora.
—
Nie żyje — rzekł szybko, nie dając sobie czasu, by jeszcze raz zamilczeć. — Nie
obroniłem jej.
—
Penelopa… Nie… Żyje? — wypowiedział jedno słowo za drugim, robiąc przerwy na
wdechy. — Moja córka nie żyje? — zapytał jeszcze raz, nie wierząc Pavorowi. —
Obiecałeś ją chronić, obiecałeś!
—
Ja, byłem, nie, proszę, to nie tak. — Poplątał się we własnej wypowiedzi. — Ona
musiała, ja nic… — Nie dokończył. — Przepraszam, że nie ochroniłem jej.
Dotknął
samym czołem zimnej posadzki, nie umiejąc spojrzeć Dariuszowi prosto w twarz.
Na płytki skapnęły jego łzy.
—
Obiecałeś ją ochronić! Obiecałeś!
Dariusz
kopnął Pavora prosto w brzuch. Nie wybronił się. Żółć podeszła mu do gardła,
lecz zawczasu przysłonił usta. Wziął głęboki wdech, powstrzymując chęć
wymiotowania.
—
Jesteś gnidą, nic nie wartym śmieciem! Gdzie moja córeczka, gdzie zabrałeś moją
ukochaną córeczkę! Moją kochaną kruszynkę, GDZIE, DO PIEPRZONEJ CHOLERY! —
ryknął na cały budynek.
Pavor
nie odpowiedział. Wiedział gdzie jest, ale co znaczyła ta informacja, gdy nie
mógł tam się dostać. Wszystko przepadło, Penelopa przepadła.
—
Nie milcz. — Zasapał. — Nie milcz, tylko powiedz… Powiedz… Gdzie moje
maleństwo…
Dariusz
stracił równowagę. Poleciał plecami na ścianę, po czym osunął się na niej, aż
do samej podłogi. Puste, pozbawione jakiegokolwiek życia spojrzenie wbił w
drzwi, które gwałtownie się otworzyły. Pavor odsunął się w ostatniej chwili.
—
Nie ruszaj się ty bydlaku! — Starsza kobieta wycelowała w Pavora z broni.
Postawiła małego pieska na podłodze, koniec smyczy zakładając przez klamkę, by
zwierze nie uciekło. W obie dłonie pochwyciła broń i przeszła przez próg, nie
spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny. — Dariusz, nic ci?
—
Proszę się uspokoić. — Łagodny głos przeszedł przez usta ojca Penelopy. — Po
prostu — urwał w połowie — jestem
zmęczony — dokończył przyciszonym głosem.
—
Coś ty narobił!? — zwróciła się do Pavora, zaciskając palec na spuście.
—
Może mi pani nie wierzyć, ale naprawdę nic — wyznał.
—
A Penelopa?! — krzyknęła. — A Kornelia? Zabiłeś niewinne dziewczyny, potworze!
—
Ja nie…
Ate
wysunęła się zza drzwi, oblizując suche, spierzchnięte wargi. Zatarła rączki,
rozkoszując się gniewem, który otaczał starszą kobietę. Wskoczyła na jej głowę
i przybliżyła usta do usta, szepcząc i kusząc prostymi słowami.
—
Ja nic im nie zrobiłem — oświadczył szczerze Pavor, przyglądając się w
zdziwieniu Ate. Nadal widział bogów.
—
Nie wierz mu, nie wierz — wyszeptała do ucha.
—
Myślisz, że ci uwierzę?! — Parsknęła śmiechem. — Ty morderco! Ty potworze!
Policja zaraz tu przyjedzie! Ale ja nie pozwolę, by ktokolwiek obronił cie w
sądzie — wysyczała przez zęby.
Litai
powłóczyła nogą przez próg, błagalnym wzrokiem obejmując zagubioną kobietę.
Wyciągnęła ku niej dłoń, lecz Ate odtrąciła ją, śmiejąc się w twarz córki
Zeusa.
—
Proszę poczekać na przyjazd… — odezwał się Dariusz, lecz przerwał.
Rozległ
się strzał. Pavor złapał się za bok, po czym upadł na podłogę, jak porażony piorunem.
Ciało zatrzęsło się, a nagły chłód ogarnął kończyny. Wziął głęboki łyk powietrza,
słysząc zbliżające się syreny policyjne. Odruchowo uśmiech przykrył jego oblicze.
Ate stanęła na nim, odpychając chcącą pomóc Litai. Babcia uciekła, nie było już
dla niej żadnego ratunku, ale Litai nie odeszła. Krzyknęła. Złapała go za dłoń,
przyciągając do swojej piersi. Łzy spłynęły po jej zmarszczonych policzkach. Wytarł
je kciukiem i stracił siły. Ate splunęła na niego i odeszła w podskokach, pozostawiając
Pavora z myślą, że kiedyś się jej odwdzięczy. Nie teraz. Przymknął oczy. Sen morzył
go, lecz w tym samym momencie weszła policja. Obudził się. Nie, wciąż nie mógł odpocząć.
—
Penelopa czeka — szepnął, a potem zamknął oczy, w ostatniej chwili nie dostrzegając
Tanatosa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz