Penelopa
pochyliła się nad martwą Kornelią, głaszcząc jej twarz drżącymi dłońmi.
Załkała. Położyła głowę na piersi dziewczyny, w głębi serca mając jeszcze
nadzieję, że usłyszy choćby jedno uderzenie. Odpowiedział jedynie cichy śpiew
ptaków dobiegający z okolicy.
—
Proszę, obudź się, proszę — rzekła błagalnie, postukując pięścią w bark
Kornelii.
Poczuła
drgania od własnych uderzeń, które poruszyły nieznacznie ciałem; przesunęło się
po mokrych liściach. Złapała w swoje ramiona najdroższą przyjaciółkę, nie mogąc
pozwolić, by ktokolwiek czy cokolwiek ją zabrało.
Wyznała
jej prawdę.
Poprosiła
o pomoc.
Ostatecznie
doprowadziła do śmierci.
Gdyby
nie ona, nic by się nie wydarzyło.
Strużka
krwi spłynęła po skórze Penelopy. Odsunęła od siebie Kornelię — na jej szyi
pojawiła się cienka linia, z której zaczęła spływać krew. Coś pękło w jej
sercu. Przecież widziała wcześniej, że Kornelia się drapie, że zmieniła się, że
jej zachowanie nie jest normalne, a nic z tym nie zrobiła…
—
Gdzie jest mapa? — odezwał się niespodziewanie Erik, wygasając ognisko.
Rozejrzał
się po okolicy, poszukując wszystkich przedmiotów, którymi wcześniej cisnął o
ziemię. Mapy nie znalazł.
Szorstki
materiał podrażnił skórę, kiedy Penelopa przesunęła się bliżej drzewa.
—
Wrzuciłeś ją do ognia i spłonęła — odfuknęła.
—
Trudno, jakoś dojdziemy do celu. — Wzruszył od niechcenia ramionami.
—
Nie!
—
Słucham?
Powoli
odwrócił się. Przykucnął tuż przy dziewczynie. Łagodnie uszczypnął ją w
policzek. Penelopa zazgrzytała zębami, chowając w sobie całą nienawiść, jaką
żywiła do mężczyzny, aby tylko go nie sprowokować. Nie dała rady. Złapała go za
nadgarstek, który odepchnęła aż do samej ziemi.
—
Nawet nie próbuj mnie dotykać! — wrzasnęła na cały las.
Echo
powtórzyła siedmiokrotnie słowa Penelopy, roznosząc je donośnym tonem po całym
Olimpie.
Erik
przewrócił oczami. Złapał za włosy Penelopy i szarpnął nimi, pociągając ją za
sobą. Zdusiła w sobie krzyk. Kilka pojedynczych włosów wyrwało się, a kropelki
krwi spłynęły po głowie dziewczyny. Kornelia wypadła z jej rąk. Wyciągnęła
dłoń, chcąc w ostatniej chwili złapać, lecz las porwał ją za sobą. Z każdym
krokiem Erika nikła w oczach, choć Penelopa błagała, by mogła z nią zostać.
Miała już nigdy więcej się z nią nie pokłócić? Nie zrobiły jeszcze projektu.
Kornelia powinna odbyć praktyki w wakacje! Przecież jej rodzice nie poradzą
sobie bez niej.
—
Zostaw mnie!
Rozluźniła
ciało, a potem gwałtownie kiwnęła, przybliżając głowę do podłoża. Erik zachwiał
się, zostając pochwyconym przez nagły ruch. Nie puścił włosów Penelopy.
Przewrócił się na nią. Kopnęła go w brzuch. Przekręcił się plecy. Złapał za
ramię dziewczyny. Wykręcił ją w stronę podłoża, przygniatając twarz do trawy.
Zagryzła ziemię, rzucając się w konwulsjach, aby tylko się wydostać.
—
Przestań! — ryknął.
Złapał
się za nogę. Mięśnie łydki napięły się do granic możliwości. Chwycił go skurcz.
Wziął głęboki wdech, co chwilę sprawdzając, czy Penelopa coś zauważyła.
Dziewczyna niemal wgryzała się w ziemię, nie mogąc przezwyciężyć siły nacisku
Erika. Raptownie odsunął się, puszczając ją. Zakaszlała, wypluwając z ust
resztki ziemi. Chwyciła się za pierś, z trudem łapiąc kolejne hausty powietrza.
Pochwycił ją za dłoń; stała się chłodna i sina.
Odetchnął
z ulgą; w ostatniej chwili udało mu się uniknąć uduszenia dziewczyny.
—
Idziemy — rzucił krótko.
Nie
ruszyła się. Wgrzebała rękę w rozmiękczoną ziemię, po czym przyklęknęła,
jeszcze kilka razy charcząc. Erik przystanął nad dziewczyną, czekając. Poniosła
nieznacznie głowę, wbijając nienawistne spojrzenie w mężczyznę. Zmarszczył
czoło. Uśmiechnęła się.
Pelenopa
uniosła pięść, uderzając w niesprawną nogę Erika. Skulił się, wydając z siebie
pełen bólu skowyt. Jeszcze raz walnęła go. Przymknął oczy, a gdy znowu otworzył
je, obrzuciła go trzymaną w pięści ziemią. Drobinki przedostały się pod
powieki. Odruchowo przetarł je.
Penelopa
wstała i pobiegła w kierunku dawnego obozowiska. Z daleka widziała uśmiechającą
się Kornelię, która nieustannie machała, pospieszając ją. Łzy radości spłynęły
do jej policzkach. Przyspieszyła, ignorując krwawiącą głowę, wypadające włosy
czy obolałe kolano. Liczyła się tylko Kornelia; to, że wrócą do domu, znowu
będą mogły siedzieć na nudnym wykładzie, wspominać niezbyt przyjemne czasy
szkolne i pójść do kina, aby przed samym seansem pokłócić się o wybór filmu.
—
Już lecę! — oświadczyła.
Stanęła
nieumyślnie na kamieniu. Kostka wykręciła jej się o dziewięćdziesiąt stopni, a
sama Penelopa, nie mogąc dłużej utrzymać równowagi, zaczęła lecieć na prawy
bok. Chwyciła za gałąź, z której zdołała zgarnąć jedynie liście. Z krzykiem na
ustach upadła na ziemię, turlając się przez kolejne partie w zniesienia.
Zatrzymała się, uderzając plecami w drzewo. Bolesny impuls przeszedł jej po
kręgosłupie. Powietrze ugrzęzło w jej gardle; dusiła się. Z trudem, ale udało
jej się odzyskać władzę nad własnym ciałem. Wzięła głęboki wdech powietrza.
Rozejrzała
się po okolicy — znajdowały się tam te same drzewa, ten sam mech, te same
rośliny, ta sama skała. Wszystko było identyczne, niezmienne.
—
Kornelia… — przypomniała sobie.
Wykręciła
szyję w lewo, lecz w połowie ruchu zamarła. Mięśnie krzyknęły z bólu. Choćby
drobne poruszenie w którąkolwiek stronę wydawało się graniczyć z cudem.
Penelopa oparła się dłońmi, ostrożnie przesuwając ciało pod samo drzewo. Podparła
się plecami o korę i rozpłakała się.
Kornelia
nie żyje — uzmysłowiła sobie. Kogokolwiek widziała, cokolwiek słyszała była to
tylko zagrywka bogów, którzy bawili się jej kosztem. Walnęła pięścią o pień;
potem drugi raz, trzeci, czwarty, piąty, powoli zdzierając sobie skórę z dłoni.
—
Pomocy — szepnęła żałośnie. — Niech mi ktoś pomoże.
Usłyszała
rechotanie żaby. Potrząsnęła nieznacznie głową; zaraz ból przypomniał o sobie.
Penelopa skarciła się w myślach za głupotę.
Ponownie
w jej uszach rozbrzmiało rechotanie żaby.
Poczuła,
jak delikatny materiał owija się wokół jej nadgarstka. Niebieska wstążka
zawisła na jej ręce, zaplątana na supełek, którego nie dało się rozplątać.
Długa, ciągnąca się pod sam skraj lasu, który spowijał jedynie cień.
Mała,
zielona żaba wskoczyła na ramię Penelopy.
—
Pewnie masz na imię Zielona Księżniczka — zażartowała.
Zwierzę
nie odpowiedziało; jakby w ogóle na to czekała. Zaśmiała się pod nosem,
równocześnie głaszcząc obślizgłą skórę. Wykrzywiła się z obrzydzenia, ale przy
okazji poczuła ciepło na sercu. Pierwszy raz od dłuższego czasu przytrafiło jej
się coś dobrego. Nie została sama, choć towarzystwo żaby nie uznawała za
najbardziej wykwintne.
Zielona
Księżniczka po raz trzeci zarechotała. Zeskoczyła z ramienia prosto na zewnętrzną
stroną dłoni. Penelopa ścisnęła mocniej wstążkę. Szukając we wspomnieniach
odpowiedzi znaczenia tego zwyczajnego pasma materiału, pociągnęła. Odpowiedź
przyszła natychmiast. Ktoś szarpnął za wstążkę po drugiej stronie. Raz, potem
drugi, aż zdołał podnieść Penelopę z ziemi. Szła chwiejnie, uważając na każdy
stawiany przez siebie krok. Ból wydawał się odejść w niepamięć. Świadomość, że
Kornelia umarła, zdawała się nic nie znaczyć wśród tajemnicy wstążki, która
kazała podążyć na jej drugi kraniec.
Las
całkowicie zamilkł. Ciemność przybrała na sile, pozostawiając w oddali jedynie
nikły słup światła — Penelopa kroczyła ku niemu. Nogi ugięły jej się w
kolanach, gdy stanęła na grząskim gruncie. Przechyliła się, uderzając bokiem w
skałę. Światło znalazło się na wyciągnięcie ręki. Stanęła na równych nogach i
podążyła za wstęgą, zatrzymując się tuż przed własnym odbiciem.
Pozostawione
na środku pustej, pokrytej zewsząd mrokiem, polanie lustro zdawało się szeptać.
Ciche słowa pędziły między kolejnymi rysami, które pojawiały się i znikały z
każdym ruchem Penelopy. Tylko jedna pozostała niezmieniona — ta, która widniała
na środku czoła dziewczyny.
Sięgnęła
do niej, dotykając opuszkiem palca. Chłód przesiąknął przez jej skórę.
Zadrżała. Odsunęła się gwałtownie od zwierciadła, podcinając sobie palec. Krew
zebrała się w jednym miejscu, po czym skapnęła na jałową ziemię.
Światło
zgasło. I pozostał już tylko mrok…
Obróciła
się, potem drugi raz i trzeci, aż stanęła w miejscu, bezwładnie załamując ręce.
Zewsząd otaczała ją tylko nieprzenikniona ciemność. Wyciągnęła ramię, szukając punktu
zaczepienia, który mógł stać się jej przewodnikiem. Wstążka, trzymana przez nią
wcześniej tak kurczowo, owinięta wokół jej ciała, zniknęła wraz z ostatnimi
punktami światła. Zielonej Księżniczki nie było obok.
Poczuła
czyjś oddech na szyi, cofnęła się. Ktoś wydał z siebie zatrważający śmiech.
Zamilkł. Ręka przemknęła tuż przed twarzą Penelopy, paznokciem przejeżdżając po
policzku — odepchnęła ją. Zaczęła iść. Nie widziała, dokąd się kieruje. Nie
wiedziała nawet, gdzie się znajduje, a jednak szła. Ciągłe stanie w miejscu
doprowadzało ją do szału. Słyszała za sobą szepty, nakazujące jej odwrócić się
– nie słuchała ich. Była głucha na te nędzne próby zawładnięcia nią. Cienkie
nitki owijały się wokół Penelopy, lecz z każdym krokiem odsuwała je od siebie,
zmuszając, by zaczynały pracę od nowa; by stworzyć nową marionetkę na
sznurkach.
Przystanęła,
uderzając czołem o twardą powierzchnię — rozmasowała obolałe miejsce, skręcając
w prawo.
—
Giń! — syknęła postać znajdująca się za plecami dziewczyny.
Zacisnęła
pięść i wymierzyła prosty cios w brzuch przeciwnika — walnęła w pustkę. Ktoś
pociągnął za włosy, wyrywając kilka kosmyków prosto z głowy. Rozpłakała się.
Zakole na głowie oblepiły się krwią.
Penelopa
nie widziała ratunku; nie widziała szansy na to, by wydostać się z tej
niekończącej się czeluści. Dla kogo miała wracać? Do martwej Kornelii? Do
zdradliwego Pavora?
Zamarła
w bezruchu.
Zdusiła
w sobie łzy. Plasnęła dłońmi w policzki, otrząsając ze złego nastroju. Wciąż
posiadała ojca - ukochanego rodzica, który zawsze czekał na powrót córki.
Przecież Kornelia od dawna mogła na nią czekać w mieszkaniu, zaczynając robić
projekt. Wyobrażając sobie wściekłą minę dziewczyny na widok spóźnionej o kilka
godzin wielkiej, prawie „mitologicznej” osobowością, jaką była Penelopa, łzy
radości skapnęły w bezdenną powierzchnię. Pavor wcale nie musiał jej oszukać;
walczył i został ranny, leżał i odpoczywał w domu, martwiąc się, że nikt nie
przygotuje mu obiadu… Wszystko mogło być tylko kłamstwem Erika. Przewidywała,
spekulowała, ale i wierzyła, że za wszystkimi słowami kryła się inna prawda…
Podciągnęła
nogawki od spodni, zaciągnęła do góry skarpetki i ruszyła biegiem przez
niekończącą się przestrzeń ciemności. Ktoś podłożył jej stopę pod nogi.
Przewróciła się. Przekręciła się przez prawe ramię na podłożu, jak zawsze uczył
ją Pavor, chwilę później bezpiecznie stając w pionie. Nasłuchiwała; własnego
oddechu i nietypowych dźwięków, które rozbrzmiewały chwilę przez atakiem.
Usłyszała świst powietrza — pochyliła się. Jakiś przedmiot przeleciał tuż nad
jej głową. Wyprostowała się i dalej biegła, aż wąskie pasmo światła zawisło
przed jej twarzą.
Niebieska
wstążka znowu wstąpiła do jej życia. Zabrała ją ze sobą, przywiązując wokół
szyi. Blask wydobywający się z materiału zaczął ją prowadzić ku miejscu, które
znajdowało się na drugim krańcu.
Rozbrzmiał
stukot. W miarę zbliżania się do celu podróży Penelopa słyszała coraz głośniej —
ten dźwięk wydawał się znajomy. Przyspieszyła kroku. Nikt nie stanął na jej
drodze. Pustka pochłonęła wszystko i wszystkich, pozostawiając w przy sobie
jedynie Penelopę i postać kulącą się nad lustrem. Raz uderzyła kamieniem w
zwierciadło rozbijając je na setki kawałków, by to się zaraz zrosło i na nowo
wymagało rozbicia. Postać uniosła głowę. Ręką wskazała, by Penelopa podeszła do
niej — dziewczyna tak też uczyniła.
Przysiadła
się naprzeciw postaci — kobiety ubranej w lnianą, postrzępioną suknię. Na
środku materiału widniała plama zeschniętej krwi wraz z rozcięciem, które
przebiegało dokładnie tak, gdzie biło serce. Włosy zasłoniły jej twarz.
—
Prze… — zaczęła Penelopa.
Kobieta
uniosła tylko kamień i znów uderzyła nim o lustro. Penelopa podskoczyła w
miejscu czując, że drgania niemalże przenoszą się na jej ciało.
—
Nie spieszyłaś się — stwierdziła.
Penelopa
zadrżała. Obejrzała się za siebie, lecz dostrzegła nikogo oprócz niej.
—
Mówiłaś do mnie, prawda? — spytała stanowczym głosem, bez nutki wątpliwości czy
lęku. — Gdzie jestem? Jak się mam stąd wydostać? Proszę, powiedz mi…
Zamilkła.
Słowa
utknęły w jej ustach. Mówiła, lecz nikt nie mógł tego słyszeć.
—
Te same pytania, te same wątpliwości — zawahała się — miałam, gdy zostałam
zabita i zmuszona strzec Granicy Olimpu, jako Zapomniana Bogini.
Penelopa
złapała się za głowę. Myśli kotłowały się wewnątrz; prześcigając jedne za
drugimi. Jedne nie uciekły, drugie przybyły, a pytania narastały wraz upływem
kolejnych sekund. Serce pochwycił ścisk. Chwyciła się za pierś, zgniatając ją w
dłoni.
—
Tak, jakbym widziała własne odbicie — odezwała się. Jej puste, pozbawione
jakikolwiek emocji spojrzenie wbiło się w cierpiącą Penelopę. — Wszystko, co
związane z nami jest odbiciem i przeznaczeniem…
—
Dlaczego?! — przerwała, wykrzykując duszone w sobie pytanie.
—
Też ją spotkałaś? — Postukała palcem o powierzchnię lustra. — Tak, już zanika.
—
Błagam, nie zmieniaj tematu. — Pokręciła głową. — Nie teraz, nie gdy… — Głos
załamał jej się w połowie zdania. — Nieważne. — Machnęła ręką.
—
Nie zmieniam — stwierdziła zaskoczona. — Wszystko i tak sprowadza się do
Granicy Olimpu. Do tej przeklętej żaby, która musiała stanąć na naszej drodze.
—
Żaby? — powtórzyła.
Penelopa
dotknęła ramienia, na którym jeszcze jakiś czas temu siedziała Zielona
Księżniczka. Nie było jej tam, zniknęła wraz z przybyciem do tego nieznanego
nikomu świata.
—
Żaba, symbol wyroczni i przepowiedni, a także znak naszej powinności, nasze
przeznaczenie, od którego nie można uciec.
—
„A na końcu nici czeka tylko śmierć” — zacytowała słowa Mojr, które
wypowiedziały chwilę przed jej ucieczką.
Wbiła
wzrok w zniekształcone odbicie w lustrze. Pojedyncze kawałki szkła nie zebrały
się w całość, jak poprzednim razem. Pęknięcia pozostały w tych samych
miejscach, rozchodząc się z miejsca, w którym kamień zniszczył nieskazitelne
oblicze zwierciadła. Musnęła palcem po chłodnej powierzchni. Niewielka rana
zapiekła ją. Wzięła jeden z rozbitych kawałków.
—
Ja chcę tylko wrócić do domu…
Łzy
spłynęły po jej policzkach, skapując na jej własne odbicie.
—
Też chciałam — przyznała Zapomniana Bogini — ale, tak jak ty, musiałam się stać
kamieniem.
Położyła
odłamek skały przed Penelopą; nie wzięła go.
—
Kamień to Zapomniana Bogini — kontynuowała — a lustro to świat, granica między
światem ludzi i bogów. Uderzamy, niszczymy jego powierzchnie, aby zniekształcić
obraz, aby zapobiec przedostaniu się bogów i stworzeń mitologicznym do świata
ludzi. — Wyjęła fragment rozbitego lustra. — To jest ta część, w której
zamykamy mitologię. I tak działamy przez wieki, ale jak kamień się ściera, tak
my tracimy swą moc. Jesteśmy tylko ludźmi, nie bogami. Potrzebny jest nowy
kamień, żaba wybiera go, ale zanim nowy kamień zastąpi stary, granica staje się
niestabilna. Krew poprzedniczki spływa, brodząc zwierciadło. Tak raz się stało,
potem drugi, a dziś trzeci.
—
To… To niemożliwe. Nie. Nie. Musiała zajść jakaś pomyłka. Ja nie mogę…
—
Nie, nie możesz, musisz. Mój czas się kończy, więc biegnij.
—
Jakie „biegnij”?! — krzyknęła.
Niekontrolowanie
machnęła rękoma. Zacisnęła pięści i walnęła z całych sił w cieniste podłoże.
Trafiła we fragmenty lustra, które roztrzaskały się na jeszcze mniejsze części.
Ostre krawędzie wbiły się w skórą, niektóre tylko rozsypały się wokoło lustra,
zostając powoli wchłonięte przez ciemność.
Penelopa
zadrżała. Zasłoniła rękoma usta. Krew swobodnie spłynęła po jej ramionach,
opadając w ciemność. Zmieszała się ze łzami.
Zapomniała
Bogini zanikała, odchodząc wraz z lustrem do cienia. Kamień zamienił się w
popiół. Jego drobinki otoczyły kobietę, po czym roztrysnęły się we wszystkie
strony, pozostawiając Penelopę samą.
—
Biegnij — szepnęła, przymykając powieki.
Otworzyła
oczy i przyklęknęła przed drzewem w lesie bogów. Dębowy liść opadł naprzeciw
jej twarzy. Wzięła go i przeczytała w myślach zapisaną na nim wiadomość: „Pavor
jest twoim sprzymierzeńcem. Zaufaj mu, Etylia”.
I jak? Podobało się?! Jeśli tak, to dajcie znać, a jeśli nie, to napiszcie komentarz dlaczego. Konstruktywna krytyka zawsze miło widziana!
Kto tak zepsuł szablon ;______; Oczy wypływają od patrzenia na tę pikselozę w tle... I przycisk "czytaj dalej" nie działa.
OdpowiedzUsuńJa "zepsułam" tak szablon, przyznam, że pytałam się na facebooku i wszystkim, co odpowiedzi, bardzo się podobał. I faktycznie przycisk nie działa. Nie wiem dlaczego... Jak sprawdzałam to wszystko było ok. Teraz nie mam czasu się tym zajmować, więc sprawdzę za kilka dni, co nie gra. dzięki za info :)
Usuń