piątek, 9 marca 2018

Rozdział 18 — Kuszenie


Wyciągnął dłoń, próbując pochwycić za wysunięte z jaskini ręce staruszek, lecz te wsunęły się z powrotem do środka. Podążył za nimi, wchodząc prosto w pułapkę trzech złośliwych kobiet. Ciemność zalała go zewsząd, zabierając gwałtownie cały dostęp do światła. Chłodne, wilgotne powietrze podrażniło jego gardło. Zachłysnął się. Poczuł, że zaczyna się dusić. Odwrócił się, lecz zastał przed sobą jedynie litą ścianę. Wejście zamknęło się. Uderzył kilkukrotnie w ścianę — ta nie poruszyła się nawet o kawałek.
— Cholerne wiedźmy — syknął, podciągając koszulę aż pod same usta, by je zasłonić. Chwilowo pomogło, ale nie na długo. — Gdzie jesteście, o wielkie Mojry? — krzyknął. Jego głos odbił się echem między poszczególnymi korytarzami jaskini.
Zastało go jedynie milczenie.    

Ruszył, nie widząc sensu w tkwieniu w jednym miejscu. Wierzył, że prędzej czy później odnajdzie właściwe pomieszczenie. Wystarczyło ujrzeć drobne skupisko światła, by wiedzieć, gdzie należy się kierować. W całym swoim życiu odwiedził Mojry trzy razy. I właśnie wtedy zorientował się w zamiłowaniu kobiet do robienia swoim gościom wrednych żartów. One nazywały je „trudnościami”, przez które każdy człowiek musi przejść, Erik z kolei wyczuwał od nich tylko sarkazm i czystą złośliwość. Jednak pomimo tych niedogodności, zawsze pozwalały człowiekowi dotrzeć do siebie.
Tym razem było nie inaczej.
Gdy Erik skręcił w piąty korytarz z kolei, zauważył palącą się przy ścianie pochodnię. Wyjął ją z uchwytu. Przemierzył wzrokiem przez wejścia do kolejnych grot, odnajdując w końcu siedzibę Mojr.
— Znalazł nas, siostry — obwieściła Kloto. Zaśmiała się niemal skrzeczącym głosem i zamilkła.
Westchnął ciężko. Obejrzał się przez ramię. Kusiło go, by zawrócić i na własną rękę poszukać jakiegoś wyjścia. Gdyby tak uczynił, Mojry nigdy nie wypuściłyby go ze swej pieczary.
Poszedł do kobiet, odkładając wcześniej zabraną pochodnię. Światło zaczęło przybierać na sile, przebijając się przez wcześniej zewsząd panujący mrok. Uśmiechnął się delikatnie. W zasadzie była to jedna z nielicznych zalet przybycia w odwiedziny do Mojr.
— Witaj. — Powitały go trzy zmarszczone twarze. — Nie spieszyłeś się — rzekły równocześnie.
Przyklęknął, chyląc głowę nisko i pokornie.
— Witajcie wielkie panie losu ludzkiego. Dziękuję, że zechciałyście mnie przyjąć w…
— Eriku, przestań — przerwała mu Lachezis. — Jak jeszcze leżałeś w kołysce wyprzędłyśmy twój los. Znamy cię, więc nie musisz się tak zachowywać wobec nas.
— Nienawidzimy fałszu. W losie jest nawleczona cała prawda, więc i ty żyj z nią w zgodzie — wyjaśniła Kloto.
Zaśmiały się. Posmutniały. Powróciły do cięcia nici, nie odrywając wzroku od stojącego przy wejściu Erica. Wyciągnęły przez siebie ręce. Machnęły, zapraszając młodzieńca do środka.
Niechętnie, ale wszedł. Odwrócił się i, jak przewidział, wejście zamknęło się za nim. Nie dostrzegł nawet najmniejszych zarysów wcześniej znajdującego się otworu. Stało się wszystko, czego się spodziewał — został skazany na łaskę Mojr.
Westchnął.
— Przyszedłem tutaj, żeby pomyśleć — przyznał od razu. Przed boginiami nie warto ukrywać prawdę. — Poszukuję pewnej dziewczyny. Ma na imię…
—… Penelopa — odpowiedziały za niego równocześnie.
Zaśmiał się cicho. Kobiety posłały mu ostre, rozczarowujące spojrzenie. Szybko zasłonił dłonią usta, kaszlnął i udał, że zdarzenie nie miało miejsca.
— W takim razie możecie mi powiedzieć, gdzie ją znajdę?
Pokręciły głowami, nadal obrażone za wcześniejsze zachowanie.
— Więc mogę wyjść? — kontynuował.
— Nie — odparły stanowczo.
Erik oparł się o ścianę, rozglądając za potencjalnym wyjściem; na spokojnie i bez żadnego pośpiechu. Nie czuł się zawiedziony reakcją kobiet — od początku był świadomy, że nie zostanie wypuszczony bez żadnych przeszkód. Mojry wraz z wiekiem robiły się coraz bardziej irytujące i złośliwe, choć w praktyce nie mogły się starzeć.
— To może inaczej zapytam — zaczął. W jednej z pochodni coś zaskwierczało.
— Słuchamy.
— Penelopa tu była? — Pokręcił głową na boki. Przeczuwał, jak skończy się ta nędzna próba uzyskania informacji.
— A jak sądzisz? — odparła sama Atropos, ku wyraźnym niezadowoleniu sióstr.
Lachezis i Kioto odchrząknęły. Zmarszczki na twarzy pogłębiły się. Zatrzymały pracę na moment, nie przecinając kolejnej nici. W końcu ich bunt znikł i powróciły do dalszego tkania losu ludzkiego.
Ogień z paleniska prawie zgasł. Erik podszedł do niego, rozgrzebując spalone drzewo. Dorzucił kilka patyków, które leżały daleko stosu nici. Podniósł się, omyłkowo stając na rozlanej cieczy. Noga wykręciła się. W ostatniej chwili złapał za gorącą krawędź kotła. Cała konstrukcja zachybotała się i upadła wraz mężczyzną na litą skałę. Rozległ się głośny chlupot. Potem trzask. A na końcu uderzenie. Zupa rozlała się po całym podłożu pomieszczenia.
— Uważaj! — krzyknęły zawodząco Mojry, podciągając suknie pod same kolana. Wskoczyły na siedzenia, wypuszczając jedną z nici do zupy.
— Nie! — Atropos zbladła. Przegryzła wargę do krwi. Przykucnęła, ręką próbując złapać za szpulę, lecz ta nie chciała do niej wrócić.
— Cholera, to zejść po nią — syknął Erik, w jednej chwili całkowicie zapominając, z kim ma do czynienia.
Chwycił się gwałtownie za nogę. Impuls przeszedł od samego kolana aż po pas. Stuknął delikatnie w udo — ból uderzył w niego ze zdwojoną siłą. Zacisnął zęby, dusząc w sobie krzyk. Wziął kilka głębszych wdechów, po czym podjął próbę wstania. Jeden ruch — podparł się ręką o skałę, drugi — stabilnie postawił zdrową nogę. Ból walnął z potrójną mocą. Erik wrzasnął, ponownie upadając w rozlaną zupę.
— I coś narobił, głupi! — rzekła z wyrzutami Lachezis.
— Ludzkie kobiety powiedziałyby, że tak to się kończy, gdy faceta dopuszczasz do garów — zażartowała Kloto.
— Zamilczcie! — uciszyła wszystkich Atropos. — Nie widzicie siostry, że nić wpadła do zupy. — Wskazała na szpulę. — Ta nić nie może zostać już przecięta. Nie interesuje cię to, Lachezis?
— Nić została przekazana tobie, siostro. — Zmarszczyła czoło. — Wiń Erika, nie mnie!
Erik nie miał ani czasu, ani sił, by słuchać kobiet. Dlaczego akurat teraz musiał się zdarzyć taki wypadek? Przez jakąś cholerną zupę? Nie, nie mógł uwierzyć w tak żałosny przypadek. Musiał za wszelką cenę znowu ruszyć w drogę.
Jeszcze raz spróbował stanąć na różne nogi. Jednak gdy przyłożył rękę do podłogi, poczuł coś pod nią. Złapał za miękki w dotyku przedmiot — był to Węzeł Gordyjski.
— Spotkałyście Penelopę — oświadczył nagle, spoglądając na zaskoczone Mojry. — I wy ją uwolniłyście…
— Takie było jej przeznaczenie — wyjaśniła wątpliwie Kloto, nie wierząc we własne słowa.
— Nie… — szepnął, rozglądając się wokoło. — Wy tak zadecydowałyście, o boginie. Wy — szukał właściwego słowa — sprzeciwiłyście się nawet Zeusowi — zauważył.
Zmarszczył czoło. Raptownie spojrzał na Mojry z niedowierzaniem w oczach. Prychnął. I jak na życzenie, wyjście z pomieszczenia otworzyło się.
— Jesteśmy przeznaczeniem — oświadczyły jednocześnie. — To my pleciemy żywot ludzki, nie sprzeciwiamy się. Wszystko jest przeznaczeniem.
— Prawda — fuknął.
Podniósł się. Ból zelżał, poza tym nie miał ochotę spędzić kolejnej minuty w tym przeklętym miejscu. Wyszedł. Światło zanikło, ustępując całkowitej ciemności. Podłoże stało się śliskie, a tym samym niebezpieczne. Erik zaśmiał się tylko, myśląc o tym, jak się nie zabić po drodze. Chodził teraz niegramotnie, kulejąc na kontuzjowaną nogę. Wykonał w życiu setki misji, ale nigdy jeszcze nie zdarzyła mu się tak problematyczna i irytująca jednocześnie, która początkowo wydawała się całkowicie banalna. Od teraz musiał uważać. Atena nie zdzierżyłaby porażki; nie pierwszej w walce z Aresem.
— Kornelio! — usłyszał donośny krzyk.
Zamarł na moment, a potem ruszył, jak gdyby sam Cerber gonił go. Zapomniał o obolałej nodze — liczyła się już tylko Penelopa i jej bezpieczeństwo. Ścisnął mocniej sztylet. Zrobił krok do przodu. Pojawił się na zewnątrz jaskini, stając na miękkiej jak puch trawie. Zachwiał się. Mroczki pojawiły mu się przed oczami. Zrobił sobie daszek z dłoni, tworząc nikłą ochronę przed słońcem, i rozejrzał się — znalazł się tuż przy gaju nimf.
Zabrakło mu słów.
— Błagam, obudź się — rozległ się kolejny krzyk Penelopy.
Erik rozciągnął nogę, błagając ją, by wytrzymała jeszcze te najbliższe kilka godzin; tylko do momentu, w którym bezpiecznie zabije tę dziewczynę. Jak się spodziewał, kończyna nie odpowiedziała mu. Nadal pobolewała, ale udał, że nic się nie stało, i podszedł w stronę dziewczyny, która właśnie obudziła swoją przyjaciółkę — a jego największego wroga.

***

— Kornelia! — krzyknęła Penelopa, biegnąc w stronę nieprzytomnej dziewczyny. — Odsuńcie się, szybko!
Śpiewy driad ustały w jednej chwili. Flet wypadł z rąk satyra. Mężczyzna uciekł w gęsty las niczym przepłoszone zwierzę. Liście zaszeleściły wśród drzew, wysychając przez strach swych opiekunek. Kobiety zlęknione stanęły przy swoich pniach, drżąc. Dłonie wtopiły w korę, łącząc z nią skórę, aż w pełni zostały pochłonięte przez swoje domy.
Penelopa zignorowała je. Zdjęła z siebie bluzę i zarzuciła ją na bladą jak śmierć Kornelię; lecz wciąż żywą. Potrząsnęła ją za ramiona, wciąż powtarzając:
— Obudź się! — Łzy spłynęły po jej zaczerwienionych policzkach.
Złapała się gwałtownie z głowę, wplatając palce we włosy. Szarpnęła, wyrywając kilka z nich. Ręce bezwładnie opadły jej na kolana. Zakrwawione kosmyki wysunęły się porwane przez ciepły powiew Zefira.
— Co tu robisz? — spytała głosem pełnym żalu i rozczarowania. Nie rozumiała powodu, dla którego Kornelia miała się znaleźć razem z nią w świecie bogów. To była jej wina? Bo poprosiła o głupie lustro? Czy za wszystkim krył się zwyczajny podstęp? Próbowała w myślach znaleźć odpowiedź, ale przychodziły kolejne problemy — nie rozwiązania.
Nie wiedziała, co robić dalej. Docierało do nie tylko, że za wszelką cenę musi obudzić Kornelię.
Podniosła dłoń w desperacji, po czym wymierzyła ostry cios prosto w policzek najlepszej przyjaciółki. Rozległ się plask, a potem krzyk Kornelii. Dziewczyna gwałtownie podniosła się, uderzając czołem w policzek Penelopy. Obie wrzasnęły z bólu. Skuliły się i jęknęły.
— Za co?! — wyrzuciła z siebie z wyrzutami Kornelia.
— Rozejrzyj się!
Zrobiła tak od niechcenia. Zadrżała. Oblepiona zielonym mchem kobieta wyjrzała zza pnia, mrugając liścianymi powiekami w jej stronę. Pomachała w jej kierunku, lecz Kornelia zamarła w całkowitym bezruchu. Bała się? Raczej nie, po prostu nie umiała wyjaśnić tego, co widzi. Przetarła oczy, sądząc, że to tylko wredny sen, ale nic się nie zmieniło. Zwieszony w powietrzu pałac Zeusa zalśnił diamentami, a białe skrzydła Irys rozpostarły się na niebieskim sklepieniu. Nie śniła… Złapała się za ramiona. Poprawiła bluzę, która zsunęła się podczas pobudki, wbijając wzrok w czerniejącą trawę. Położyła dłoń na czole, następnie przysłaniając nią oczy.
— To jakiś żart? — wydusiła z siebie, choć znała już prawdę.
— Niestety nie — odpowiedziała smutnie Penelopa. — Znalazłyśmy się obie w świecie bogów. Ale… — Pokręciła głowę. — Jak ty się tutaj znalazłaś?! — Podniosła głos. — Co się stało?!
— Nie pamiętam! — odkrzyknęła. Wstała, rzucając bluzą prosto w twarz Penelopy. — Nie miej do mnie pretensji! Cholera! — Skuliła się z bólu, który nagle chwycił ją pod brzuchem. Zrobiło jej się niedobrze. Pochyliła się nad ziemią, oddychając głęboko.
Penelopa od razu podbiegła do niej tyłu, przytulając do siebie. Pogłaskała dziewczynę po głowie, cicho powtarzając, że wszystko będzie dobrze — sama nie wierzyła we własne słowa.
— Uspokójcie się! — rozległ się wrzask z okolic drzew.
Dziewczyny podskoczyły w miejscu. Odsunęły się, zauważając ogromny cień, który zbliżał się w ich stronę. Penelopa stuknęła Kornelię w ramię, po czym chwyciła ją pod pachy i zaczęła ciągnąć za sobą. Na ucieczkę było za późno, ale nie zamierzała przegrać bez podjęcia próby ratowania się. Nagle przystanęła. Kornelia obróciła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem. Słońce Apolla wyszło zza chmur, a promienie padły na twarz Erika, który z trudem przedarł się przez gąszcz. Obie zamarły, nie ciesząc się ani nie smucąc z jego przybycia.
— Naprawdę myślicie, że mi uciekniecie? — spytał żartobliwym tonem, rozciągając prawą rękę.
Penelopa zacisnęła zęby ze złości. Zęby zagrzechotały jej.
— Kim on jest? — szepnęła Kornelia.
— Erik, facet, który mnie porwał — wyjaśniła szybko.
— O nie, nie! — Stanął w swojej obronie. — Poprosiłem o pomoc, a ty zgodziłaś się, nieprawdaż? — Uśmiechnął się, po czym westchnął z rozczarowaniem. — Nie kłócę się więcej. — Machnął od niechcenia rękoma. Złożył je w gest modlitwy i zwrócił się do Penelopy: — Zapomnijmy o tym i, proszę, pójdźmy nad przepaść i załatwmy sprawę bez większych problemów.
Założył ręce na piersi, nerwowo tupiąc nogą o podłoże. Spieszył się. Na Olimpie panowała niepokojąca cisza, która z jednej strony cieszyła go, a z drugiej martwiła. Nigdy nie zwiastowała niczego dobrego, choć teraz dawała mu okazję na to, by bez większych niespodzianek przejść nad Granicę Olimpu.
Nie ufały mu. Erik nie miał do nich żadnych pretensji; każdy tak by się zachował. Jednak on nie posiadał dodatkowego czasu, który mógłby dać dziewczynom na zastanowienie.
— Zabierz nas do domu — oświadczyła nagle Kornelia, przerywając ciszę.
Mężczyzna aż cofnął się z wrażenia. Ta dziewczyna musiała być martwa, skoro przebywała w świecie bogów, a mimo to wydawała się nie zdawać sobie z tego sprawy.
— Nie możesz wrócić do… — Zawahał się. Podrapał się po policzku. Prawda rozwiązałaby wiele kwestii, ale w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, że nikt by mu nie uwierzył — nie jemu.
— Ponieważ? — Wbiła ostre spojrzenie w Erika.
Westchnął, zastanawiając się, co ma teraz powiedzieć.
— Trzeba wam jakoś pomóc? — zapytał szczerze.
— Zabawne. — Kornelia fuknęła. — Nie ufaj mu — zwróciła się do przyjaciółki. — Masz nas natychmiast zabrać do domu, koniec tego wszystkiego.
— Jak już wcześniej wspomniałem, Penelopa obiecała mi pomóc, poza tym nie jest tak łatwo się wydostać z tego miejsca. A na pewno ciężej będzie z trzema osobami, aniżeli z dwoma — wyjaśnił.
— Ciężej oznacza trudniej, nie że się nie da — chwyciła go za słowa.
Zaśmiał się pod nosem. Kornelia potrafiła z nim rozmawiać, w przeciwieństwie do Penelopy, która wciąż milczała. Czuł się zawiedziony jej osobą. Oczekiwał więcej po uczennicy Fobosa.
— Nie, panienko. — Przysiadł przed dziewczynami. Ból znowu chwycił go w nodze. Syknął cicho. Dziewczyny na szczęście tego nie zobaczyły. — Dla twojej wiadomości ja tu stawiam warunki. Jeśli dotrzemy bezpiecznie pod Granicę Olimpu, a Penelopa odda swoją krew, to przyrzekam zabrać was do domu.
Pseudologos, bóg kłamstwa, musiał być z niego teraz dumny. Wielkie oszustwo przeszło w kilku prostych zdaniach przez usta, bez najmniejszego zwątpienia czy skruchy.
Rozbrzmiał dźwięk obijających się o siebie łańcuchów. Krzyk przebił się przez niebo Olimpu. Mieszkańcy domu bogów zamarli w oczekiwaniu na odpowiedzi. Jeden głos rozniósł się echem między wielkimi pałacami bogów, ogłaszając wielki gniew Zeusa, a drugi błagania kobiety. Metalowa klatka opadła z chmur, zawierzając się w powietrzu. Naga jak nowonarodzone dziecko Afrodyta przysunęła się bliżej krat, spoglądając na znajdujący się pod nią świat.
Erik odsunął się z przerażenia.
— Uciekajmy szybko w las — szepnął, łapiąc w nadgarstkach Penelopę i Kornelię. Pociągnął je za sobą, zanim słodki, ponętny głos wydobył się z ust bogini miłości.
— Zimno mi. — Słowa wypłynęły z kobiety delikatnym tonem, który pochwycił serca bogów. — Ile oddałabym za to, żeby męskie ciało ogrzało me zziębnięte kończyny? Ile pocałunków złożyłabym wybawicielowi, który wyciągnąłby ręce, aby zabrać mnie w swoje ramiona?
Uśmiech przykrył piękną twarz Afrodyty. Gołębie podleciały do niej, niosąc wiosenne kwiaty, które rozsypały nad złotymi włosami swej pani. Rozmowy zabrzmiały wśród bogów, przeradzając się stopniowo w kłótnie między tymi, którzy pragnęli popaść w łaski Afrodyty.
Penelopa uniosła wzrok, przypominając sobie wizytę sprzed dwóch dni. Na samo wspomnienie o jej idealnych rysach, zaokrąglonych kształtach zrobiło jej się gorąco. Serce zakołatało w nierównym tempie. Przystanęła przy jednym z drzew, potrzebując wziąć kilka głębszych wdechów.
— Nie zatrzymuj się — ostrzegł ją Erik.
Pokręciła głową. Policzki przykryła czerwień.  Nie zdołała wykonać choćby jednego kroku dalej. Nogi zatrzęsły się, tak bardzo chcąc zanieść ją pod klatkę, w której Afrodyta machała do niej delikatną jak łabędzi puch dłonią. Wyciągnęła przed siebie rękę, lecz ta została gwałtownie pochwycona przez Erika. Wykręcił nią i zarzucił na plecy.
— Na Zeusa, spróbuj zapomnieć o Afrodycie! Cholera, jedno spotkanie i już się zakochałaś. — Poprawił w biegu zawieszoną na swoich plecach Penelopę. — Zapomnij i tyle.
— A możesz łaskawie wyjaśnić, panie wszystko wiem i siedzę cicho. — Żachnęła się Kornelia.
— Afrodyta to bogini piękna i miłości. — Prychnął. — Nie słyszysz, jak kusi? Jeśli nadal nie rozumiesz, dziewczynko, to za chwilę zjawi się tutaj kilku bogów, którzy z chęcią ją uwolnią. Bogów, którzy na pewno zainteresują się twoją koleżanką.
Kornelia zrozumiała, ale nie zaufała.
Wyrwała się z uścisku Erika, zaczynając biec o własnych siłach. Mężczyzna był od niej znacząco szybszy, ale nadal dotrzymywała mu kroku. Penelopa nie potrafiła tego zrobić. Każde słowa Afrodyty spowalniały ją. Podniecenie i ból, przebijające jej serce, przybierały na sile. Jęki bogini stawały się zawodzącym błaganiem o ratunek, którego Penelopa nie dawała jej. A każdy kto ignorował boga, musiał liczyć się z cierpieniem.
Chłodny podmuch przybył znad wielkiego morza. Potężne fale odbiły się od skał, posyłając zatrważający wstrząs po całej krainie. Obleczony muszlami trójząb wyłonił się znad poziomu wód, a zaraz za nim ogromny jak góra brodaty mężczyzna o twardym spojrzeniu.
— Posejdon — rzekł Erik. Strach spowolnił go. Nie znajdował sił ani samego sensu, by biec dalej. Patrzył przed siebie, ale nie wiedział, gdzie się kieruje. Po prostu uciekał dalej dla samego uciekania.
Kornelia uśmiechnęła się nieznacznie. Gwałtownie zatrzymała się, równocześnie popychając Erika od tyłu. Odwróciła się, łapiąc Penelopę za nadgarstek.
— Ty cholero! — wrzasnął, uderzając w tym samym czasie o znajdujące się przed nim drzewo.
Nie usłyszał odpowiedzi.
Penelopa, zmuszając się do tego jednego ruchu, okręciła się i podążyła za Kornelią przez jaśniejszą część lasu. Drzewa wydawały się rosnąć coraz rzadziej. Promienie słoneczne przebiły się przez korony. Szepty nimf ucichły. Afrodyta wydawała jęk wdzięczności, łapiąc za kraty, do których zmierzał Pan Mórz i Oceanów.
Dziewczyny przystanęły, nie znajdując już w sobie sił na dalszy bieg bez najmniejszego sensu. Dążyły do nikąd, ze wszystkich stron kierując się na niewinnie wyglądającą polankę z siedzącą na jej środku małą sarenką. Zdały sobie sprawę, że bez planu, bez czyjeś pomocy są skazane na porażkę…
— Przepraszam. — Kornelia upadła na kolana. Podrapała się po swędzącej szyi, na której pojawiła się cienka jak nitka linia. — Zgubiłyśmy się…
— Przynajmniej jest tu cicho.
Penelopa odetchnęła z ulgą, czując, jak z jej serca spadł ogromny ciężar. Słowa już nie raniły jej, a pragnienie pomocy nie ciągnęło ku największemu z możliwych niebezpieczeństwem. Aczkolwiek nie znalazły się w bezpiecznej przystani.
Przyłożyła dłoń do czoła, rozmasowując je. Naznaczenie milczało.
— Czy coś błyszczy mi na głowie? — zwróciła się do Kornelii.
Spojrzała na nią.
— Nie. — Pokręciła głową. — A co?
— Wydawało mi się, że skoro jesteś w świecie bogów, to powinnaś zauważyć moje naznaczenie. — Nie ucieszyła się, nie posmutniała. Nie potrafiła określić, co miało to oznaczać.
Nagle ciszę przebił dźwięk przypominający ocierający się o siebie metal. W ciągu sekundy klinga przemknęła przed oczami Penelopy, wbijając się prosto w ziemię tuż obok nogi Kornelii. Wrzasnęła, lecz jej usta zostały zasłonięte przez silną, męską dłoń. Uderzyła pięścią w rękę napastnika — ten tylko zacisnął uścisk.
— Myślałyście, że ucieczka to taki dobry pomysł?
Erik cisnął Penelopą o ziemię. Splunął, po czym wydobył miecz z podłoża i skierował jego kraniec w kierunku szyi Kornelii. Zimne ostrze dotknęło skóry dziewczyny, ale nie zraniło jej; chwilowo.
— Zawsze staram się „grzecznie” wykonać misję i być miłym, ale z tak problematycznymi dziewczynami jak wy się po prostu nie da… — Zaśmiał się. — Spokojnie, mogę być dalej miły, bo przecież oboje na tym zyskamy, ale…
Nie zdążyły zareagować.
Przybliżył się i jednym, płynnym ruchem złapał za ucho Kornelii. Odciął je. Wrzasnęła, rzucając się w konwulsjach na podłożu. Krzyk za krzykiem przebijał ciszę lasu, w którym się znalazły. Penelopa zamarła w przerażeniu. Uniosła dłonie i chwyciła nimi twarz. Erik przyklęknął nad nią. Jego ciepły, nienaturalny uśmiech przeszył jej serce na wskroś.
— Zostaw mnie — wydusiła z siebie.
Popchnęła go. Nawet nie drgnął. Uderzyła w twarz, tylko się zaśmiał. Przestała robić cokolwiek, położył na jej kolanach zakrwawione ucho przyjaciółki.
— A więc zacznijmy od nowa, dobrze? — poprosił, podając Kornelii czystą chusteczkę. — Jestem Erik i przysięgam na swój honor, że jak tylko spełnię swoją misję, odstawię was, żywe istoty, z powrotem do świata ludzi. Pasuje?
Nie była zdolna wypowiedzieć choćby jednego słowa. Jej oczy skierowały się na jęczącą z bólu Kornelię, która cierpiała przez nią. Tylko przez nią. Zadrżała, równocześnie kiwając głową. Erik złapał ją za dłoń i potrząsnął, niby w geście pojednania. Zabrała ją, przyciągając do piersi.
— Nie brzydź się mną, Penelopo — powiedział smutnym tonem. — Ja też nie robię tego z przyjemności. Oboje jesteśmy winni. — Wskazał na jej rękę.
Oboje, powtórzyła w myślach. Oboje byli równo umoczeni we krwi Kornelii. Oboje przyłożyli się do tego, co ją spotkało. Nienawidziła siebie, a jeszcze bardziej nienawidziła Erika. Dopiero teraz pojęła, dlaczego Pavor tak bardzo usiłował ją trzymać z daleka od tego świata, chronić za wszelką cenę i uciekać, gdy tylko znajdzie się w jego pobliżu. Miał rację…
— Zamknij się! — rozległ się krzyk Kornelii. — Oboje jesteście winni? Nie rozśmieszaj mnie! — Podniosła się, przykładając do wciąż krwawiącej rany rękaw bluzki. — Nie pozwolę byś dzielił winę na dwoje. Może i to właśnie przez Penelopę, nie… — pokręciła głową — Może i przez to, że przyjaźnię się z Penelopą znalazłam się tutaj, ale to nie ona mnie zraniła. To nie ona nie pozwala mi teraz wrócić do domu. Nie będę dla twojej satysfakcji, Eriku, oskarżać jej o coś, bo ty tak chcesz.
— To nie był mój…
—… zamiar? — dokończyła za niego, po czym prychnęła. — Wiem, wiem. Pomyliłam się, musisz mi wybaczyć. A teraz proszę, czy możesz zabezpieczyć moje ucho? Trochę krwawi…
— Oczywiście, ale najpierw znajdziemy jakieś bezpieczniejsze miejsce. — Rozejrzał się. — Wbrew pozorom tu nie jest tak spokojnie.
Penelopa strzepnęła z kolan odcięte ucho. Wstydziła się tego czynu, ale nie umiała dłużej patrzeć. Erik miał rację i Kornelia miała rację. Ponosiła winę za wszystko, co spotkało Kornelię, ale równocześnie nie była niczemu winna.
Przetarła mokre od łez oczy, po czym uderzyła się dłońmi w policzki. Wierzyła, że w ten sposób zyska potrzebne jej siły. Pragnęła, by wstyd i żal odeszły w niepamięć, i tak jak Kornelia odważnie przeciwstawić się Erikowi.
Jesteś tchórzem.
Zamarła. Obejrzała się za siebie, lecz ujrzała tylko pustą przestrzeń. Posmutniała. Czy były jej to własne myśli, czy ktoś próbował jej spłatać figla — odpowiedź nie robiła jej żadnej różnicy. Bo za tymi słowami nie krył się żaden fałsz. Po prostu była tchórzem…
— To co? Idziemy? — odezwał się Erik, wskazując ręką w kierunku, w którym mieli podążać.
— Tak — odpowiedziała Penelopa. — Pomóc ci? — zwróciła się do Kornelii.
— Nie. Dam sobie radę. Jak coś, to poproszę o pomoc tego miłego pana. — Posłała złośliwy uśmieszek Erikowi. — I mam nadzieję, że ten miły pan raczy nam odpowiedź na kilka pytań.
— Rozum… — Nie dokończyła. — „Miły pan” — powtórzyła cicho, tak że nikt jej nie usłyszał. Te słowa, sposób ich wypowiadania nie pasowały do Kornelii.
Penelopa podeszła do dziewczyny. Ta znowu zaczęła drapać się po szyi. Czerwone pręgi robiły się coraz bardziej widoczne, lecz poza nimi nic więcej nie ujrzała. Aczkolwiek nieustannie drapała się i wciąż sprawiała wrażenie, że nie jest tą samą osobą, którą Penelopa znała…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz