Splotła
palce o dłoni, cicho modląc się o ratunek i spokój. Pierwszy raz, od kiedy
zaczęła zdawać sobie sprawę z własnej śmierci, pomyślała, że teraz wystarczy
jej odejść. Jednak wciąż była trzymana w tym przeklętym miejscu. Gdzie nie postawiła
kroku, tam spotykała kogoś, kto oddalał ją od Hadesu.
Świst.
Otworzyła
szeroko oczy. Spojrzała przez ramię, dostrzegając kołyszącą się w korze
strzałę. Wyjęła ją, rozpoznając piękny, złoty kolor, który już wcześniej
pragnął wbić się w jej ciało. Grot zaiskrzył, a lekko irytujący śmiech rozniósł
się z okolic pędzącego na rydwanie Heliosa. Kilka białych piór wysunęło się zza
granicy koła. Łuk zawisł tuż nad podwoziem, ledwo trzymając się na cienkim,
złocistym sznurku, który stopniowo rwał się na samym środku.
—
Dziewczynko biedna, nie uciekaj. — Ponownie rozbrzmiał kobiecy, melodyjny głos.
Kornelią
wstrząsnęło. Obejrzała się za ramię, dostrzegając jedynie nieskończoną pustkę
lasu. Lamii tam nie było. Przymrużyła powieki, zostawiając jedynie cieniutkie
otwory, przez które ujrzała powoli wyłaniającego się z ukrycia Erosa. Bóg
złośliwych igraszek zatańczył w powietrzu, radośnie podśmiewując się ze
zdezorientowanej Kornelii.
Dziewczyna
wydawała z siebie warkot. Wiele ją spotkało, niewiele mogła z zdziałać, ale
szczerze irytowało ją zachowanie Erosa, któremu z ochotą zasadziłaby kilka
płaskich uderzeń w pupę.
—
Dlaczego się nie śmiejesz?! — zapytał nagle, udając tupnięcie w powietrzu. —
Śmiej się ze mną.
—
Ha ha — powiedziała ironicznie, wystawiając język w kierunku boga. — Przykro
mi, nie mam czasu na… — pokręciła głową, szukając właściwego słowa — zabawy.
—
Nie żyjesz, nie żyjesz, więc masz czas. Dużo czasu, aż za dużo, więc pobaw się
ze mną.
Zawisł
tuż nad czołem Kornelii. Postukał kilka razy miłosną strzałą w jej głowę, nie
przebijając się przez skórę, nie raniąc. Chwycił się za pulchniutki podbródek,
rozmasowując go palcami.
—
Jesteś zepsuta, bezużyteczna! — krzyknął, wskazując na dziewczynę.
Obróciła
się na pięcie, serdecznie mając dość Erosa.
—
Szukasz tej pierwszej? — spytał.
Zatrzymała
się gwałtownie. Konie Heliosa zarżały, kopytami uderzając o płomienie
słoneczne, które padły za ziemię, rozgrzewając chłodny poranek.
—
Erosie, nie mam czasu… — przerwała w połowie zdania. — Chcesz zrobić komuś kawał?
Dla przykładu Aresowi, Atenie — dodała ciszej. — Przepraszam, zapomnij. —
Machnęła ręką, odchodząc od Erosa.
Skrzydełka
zamachały tak szybko, że Kornelia nie zdążyła postawić choćby dwóch kroków, a
bóg znalazł się naprzeciw niej. Uśmiechnął się, uwydatniając czerwone od
radości pyzy. Zatarł rączki.
—
Jaki kawał? — szepnął do ucha dziewczyny, podskakując w powietrzu. — Jaki,
jaki, jaki? — powtórzył, gdy nadal milczała.
—
Przecież jestem zepsuta i bezużytecznie.
Teatralnie
wzruszyła ramiona, kręcąc jednocześnie głową. Zamarła. Dopiero teraz zdała
sobie sprawę, jak dziecinnie, całkowicie w stylu Penelopy się zachowuje.
Parsknęła cichym śmiechem. Trzeba było tylko umrzeć, aby odzyskać poczucie
humoru.
Eros
nie podzielił jej radości.
—
Mów! — krzyknął.
Napiął
jedną ze strzał, przystawiając grot do samego czoła Kornelii. Założyła ręce na
piersi, wbijając pusty, pełen zawodu wzrok w łuk.
—
Wiesz, że jeszcze chwilę to nie zadziałało?
—
Oczywiście, że tak! — Oburzył się. — Myślałem, że się nabierzesz!
—
Pamiętasz głos Penelopy?
—
Dlaczego pytasz? — Podrapał się po złotych włosach.
—
Kawał polega na tym, byś udawał Penelopę — odpowiedziała, licząc, że Erosowi
spodoba się jej plan. — Niedaleko znajduje się Lamia, która chce zabić
Penelopę. Udawaj ją i zapędź na polanę z…
Przyłożył
palec do jej ust.
—
Cii — nakazał milczeć. — Nie mów, bo dostaniesz karę.
—
Dobrze. Ale to już nie ważne — dodała szybko.
— Jeśli zamkniesz tam Lamię, to wtedy…
—
Słabe. — Fuknął, powoli odlatując.
—
Zaczekaj! — Złapała Erosa za stopę. — A potem wypuścisz Lamię…
—
Nie.
Zamachnął
mocniej skrzydełkami, wyrywając się z uścisku Kornelii. Pokazał jej język,
pociągając dolną powiekę w dół. Zaśmiał się złośliwie, raz klepiąc się w
pośladki, potem kręcąc całą pupą.
Straciła
jakiekolwiek chęci do walki. Starała się, naprawdę próbowała coś zrobić i nie
dopuścić, by Penelopę spotkał taki sam los. Ale co ona biedna mogła uczynić?
Płaszczyć się przed bogami? To właśnie oni stali za wszystkim, co ich spotkało.
Pociągnęła
nosem, wyczuwając słodką nutkę, przypominającą w zapachu miód.
Ptak
przemknął przed jej oczami, pozostawiając jedynie cienką jak nić linię, z
której skapnęła krew. Kornelia chwyciła się za twarz, kuląc przez
niespodziewany ból.
—
Penelopo, Penelopo — usłyszała śpiew Lamii.
Dreszcze
przeszły po jej ciele. Rana zasklepiła się w tym samym czasie. Obejrzała się za
siebie, po czym przeszła kawałek, wychylając się zza drzewa. Nadal jej nie
widziała. Z punktu, w którym się znajdowała, na podwyższeniu, obejmowała
wzrokiem całą okolicę, lecz Lamii tam nie było.
Gołąb
zagruchotał. Usiadł wychodnie w gnieździe, zbudowanym tuż nad samą ziemią,
grzebiąc w pętli cienkich patyków. Z pyszczka wypuścił zakrwawiony plaster
miodu, który potoczył się niemal pod same stopy Kornelii. Podniosła go.
—
Mam jakieś wyjątkowe szczęście do napotykania na zwierzęta.
Soczysty
miód spłynął po jej dłoniach, skapując wprost na jej udo. Coś nią wstrząsnęło.
Zapach, słodki i kuszący, wypełnił jej nozdrza, kusząc, by musnąć wargami
kawałek plastra i skosztować tej niekończącej się słodyczy.
Oblizała
usta, wystawiając zza nie język. Czubkiem delikatnie dotknęła pływającego po
jej dłoniach nektaru. Wstrząsnęło nią. Ten smak, aromat, ta czułość, z którą
przepływał przez przełyk… Wszystko w jednej chwili uderzyło w Kornelię niczym
piorun. Wszystkie kończyny zdrętwiały. Żal, że spróbowała boskiego daru z
ogrodu bogów, przeszył martwe serce.
Chwyciła
się za pierś. Ciężkie oddechy nastąpiły kolejno po sobie. Pochyliła się nad
ziemią. Żołądek przewrócił się do góry nogami, a żółć podeszła aż do samego
gardła. Gołąb usiadł na czubku głosu, postukując dziobem, ostrym i doprowadzą
cym do bólu głowy.
—
Nektar i ambrozja… — padły słowa.
Krwawiący
ogon wbił się w tułów Kornelii, posyłając ją kilka metrów w głąb nieskończonego
lasu bogów. Kręgosłup pękł, rozpadając się na kilka fragmentów wraz z drzewami,
przez które przeleciała. Ból przemknął przez wszystkie nerwy, wrzeszcząc z
siłą, której do tej pory nie znała. Jej ciało zostało zmrożone. Wypluła krew,
osuwając się bezwładnie na trawę. Noga wykręciła się w drugą stronę,
wydobywając białą jak śnieg kość na wierzch. Obdarta skóra zawisła swobodnie z
ramion, trzymając się na strzępach materiału, który miała jeszcze na sobie. Nie
poruszyła choćby palcem. Błagalne prośby o darowanie życie nie przechodziły
przez gardło, przez które przebiła się złamana gałąź. Przy jednej próbie
wydania dźwięku, krew trysnęła niewielkim strumieniem, gdy reszta swobodnie
przedostała się do płuc. Dusiła się.
A
Lamia wiła się z uśmiechem na twarzy. Jej piersi zadygotały. Skóra złuszczyła
się, odchodząc wraz ze starymi łuskami, które zabierały miejsce nowym.
—
Boli?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz