środa, 20 czerwca 2018

Rozdział 24 — Kawał


Splotła palce o dłoni, cicho modląc się o ratunek i spokój. Pierwszy raz, od kiedy zaczęła zdawać sobie sprawę z własnej śmierci, pomyślała, że teraz wystarczy jej odejść. Jednak wciąż była trzymana w tym przeklętym miejscu. Gdzie nie postawiła kroku, tam spotykała kogoś, kto oddalał ją od Hadesu.

Świst.
Otworzyła szeroko oczy. Spojrzała przez ramię, dostrzegając kołyszącą się w korze strzałę. Wyjęła ją, rozpoznając piękny, złoty kolor, który już wcześniej pragnął wbić się w jej ciało. Grot zaiskrzył, a lekko irytujący śmiech rozniósł się z okolic pędzącego na rydwanie Heliosa. Kilka białych piór wysunęło się zza granicy koła. Łuk zawisł tuż nad podwoziem, ledwo trzymając się na cienkim, złocistym sznurku, który stopniowo rwał się na samym środku.
— Dziewczynko biedna, nie uciekaj. — Ponownie rozbrzmiał kobiecy, melodyjny głos.
Kornelią wstrząsnęło. Obejrzała się za ramię, dostrzegając jedynie nieskończoną pustkę lasu. Lamii tam nie było. Przymrużyła powieki, zostawiając jedynie cieniutkie otwory, przez które ujrzała powoli wyłaniającego się z ukrycia Erosa. Bóg złośliwych igraszek zatańczył w powietrzu, radośnie podśmiewując się ze zdezorientowanej Kornelii.
Dziewczyna wydawała z siebie warkot. Wiele ją spotkało, niewiele mogła z zdziałać, ale szczerze irytowało ją zachowanie Erosa, któremu z ochotą zasadziłaby kilka płaskich uderzeń w pupę.
— Dlaczego się nie śmiejesz?! — zapytał nagle, udając tupnięcie w powietrzu. — Śmiej się ze mną.
— Ha ha — powiedziała ironicznie, wystawiając język w kierunku boga. — Przykro mi, nie mam czasu na… — pokręciła głową, szukając właściwego słowa — zabawy.
— Nie żyjesz, nie żyjesz, więc masz czas. Dużo czasu, aż za dużo, więc pobaw się ze mną.
Zawisł tuż nad czołem Kornelii. Postukał kilka razy miłosną strzałą w jej głowę, nie przebijając się przez skórę, nie raniąc. Chwycił się za pulchniutki podbródek, rozmasowując go palcami.
— Jesteś zepsuta, bezużyteczna! — krzyknął, wskazując na dziewczynę.
Obróciła się na pięcie, serdecznie mając dość Erosa.
— Szukasz tej pierwszej? — spytał.
Zatrzymała się gwałtownie. Konie Heliosa zarżały, kopytami uderzając o płomienie słoneczne, które padły za ziemię, rozgrzewając chłodny poranek.
— Erosie, nie mam czasu… — przerwała w połowie zdania. — Chcesz zrobić komuś kawał? Dla przykładu Aresowi, Atenie — dodała ciszej. — Przepraszam, zapomnij. — Machnęła ręką, odchodząc od Erosa.
Skrzydełka zamachały tak szybko, że Kornelia nie zdążyła postawić choćby dwóch kroków, a bóg znalazł się naprzeciw niej. Uśmiechnął się, uwydatniając czerwone od radości pyzy. Zatarł rączki.
— Jaki kawał? — szepnął do ucha dziewczyny, podskakując w powietrzu. — Jaki, jaki, jaki? — powtórzył, gdy nadal milczała.
— Przecież jestem zepsuta i bezużytecznie.
Teatralnie wzruszyła ramiona, kręcąc jednocześnie głową. Zamarła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak dziecinnie, całkowicie w stylu Penelopy się zachowuje. Parsknęła cichym śmiechem. Trzeba było tylko umrzeć, aby odzyskać poczucie humoru.
Eros nie podzielił jej radości.
— Mów! — krzyknął.
Napiął jedną ze strzał, przystawiając grot do samego czoła Kornelii. Założyła ręce na piersi, wbijając pusty, pełen zawodu wzrok w łuk.
— Wiesz, że jeszcze chwilę to nie zadziałało?
— Oczywiście, że tak! — Oburzył się. — Myślałem, że się nabierzesz!
— Pamiętasz głos Penelopy?
— Dlaczego pytasz? — Podrapał się po złotych włosach.
— Kawał polega na tym, byś udawał Penelopę — odpowiedziała, licząc, że Erosowi spodoba się jej plan. — Niedaleko znajduje się Lamia, która chce zabić Penelopę. Udawaj ją i zapędź na polanę z…
Przyłożył palec do jej ust.
— Cii — nakazał milczeć. — Nie mów, bo dostaniesz karę.
— Dobrze. Ale to już nie ważne — dodała szybko.  — Jeśli zamkniesz tam Lamię, to wtedy…
— Słabe. — Fuknął, powoli odlatując.
— Zaczekaj! — Złapała Erosa za stopę. — A potem wypuścisz Lamię…
— Nie.
Zamachnął mocniej skrzydełkami, wyrywając się z uścisku Kornelii. Pokazał jej język, pociągając dolną powiekę w dół. Zaśmiał się złośliwie, raz klepiąc się w pośladki, potem kręcąc całą pupą.
Straciła jakiekolwiek chęci do walki. Starała się, naprawdę próbowała coś zrobić i nie dopuścić, by Penelopę spotkał taki sam los. Ale co ona biedna mogła uczynić? Płaszczyć się przed bogami? To właśnie oni stali za wszystkim, co ich spotkało.
Pociągnęła nosem, wyczuwając słodką nutkę, przypominającą w zapachu miód.
Ptak przemknął przed jej oczami, pozostawiając jedynie cienką jak nić linię, z której skapnęła krew. Kornelia chwyciła się za twarz, kuląc przez niespodziewany ból.
— Penelopo, Penelopo — usłyszała śpiew Lamii.
Dreszcze przeszły po jej ciele. Rana zasklepiła się w tym samym czasie. Obejrzała się za siebie, po czym przeszła kawałek, wychylając się zza drzewa. Nadal jej nie widziała. Z punktu, w którym się znajdowała, na podwyższeniu, obejmowała wzrokiem całą okolicę, lecz Lamii tam nie było.
Gołąb zagruchotał. Usiadł wychodnie w gnieździe, zbudowanym tuż nad samą ziemią, grzebiąc w pętli cienkich patyków. Z pyszczka wypuścił zakrwawiony plaster miodu, który potoczył się niemal pod same stopy Kornelii. Podniosła go.
— Mam jakieś wyjątkowe szczęście do napotykania na zwierzęta.
Soczysty miód spłynął po jej dłoniach, skapując wprost na jej udo. Coś nią wstrząsnęło. Zapach, słodki i kuszący, wypełnił jej nozdrza, kusząc, by musnąć wargami kawałek plastra i skosztować tej niekończącej się słodyczy.
Oblizała usta, wystawiając zza nie język. Czubkiem delikatnie dotknęła pływającego po jej dłoniach nektaru. Wstrząsnęło nią. Ten smak, aromat, ta czułość, z którą przepływał przez przełyk… Wszystko w jednej chwili uderzyło w Kornelię niczym piorun. Wszystkie kończyny zdrętwiały. Żal, że spróbowała boskiego daru z ogrodu bogów, przeszył martwe serce.
Chwyciła się za pierś. Ciężkie oddechy nastąpiły kolejno po sobie. Pochyliła się nad ziemią. Żołądek przewrócił się do góry nogami, a żółć podeszła aż do samego gardła. Gołąb usiadł na czubku głosu, postukując dziobem, ostrym i doprowadzą cym do bólu głowy.
— Nektar i ambrozja… — padły słowa.
Krwawiący ogon wbił się w tułów Kornelii, posyłając ją kilka metrów w głąb nieskończonego lasu bogów. Kręgosłup pękł, rozpadając się na kilka fragmentów wraz z drzewami, przez które przeleciała. Ból przemknął przez wszystkie nerwy, wrzeszcząc z siłą, której do tej pory nie znała. Jej ciało zostało zmrożone. Wypluła krew, osuwając się bezwładnie na trawę. Noga wykręciła się w drugą stronę, wydobywając białą jak śnieg kość na wierzch. Obdarta skóra zawisła swobodnie z ramion, trzymając się na strzępach materiału, który miała jeszcze na sobie. Nie poruszyła choćby palcem. Błagalne prośby o darowanie życie nie przechodziły przez gardło, przez które przebiła się złamana gałąź. Przy jednej próbie wydania dźwięku, krew trysnęła niewielkim strumieniem, gdy reszta swobodnie przedostała się do płuc. Dusiła się.
A Lamia wiła się z uśmiechem na twarzy. Jej piersi zadygotały. Skóra złuszczyła się, odchodząc wraz ze starymi łuskami, które zabierały miejsce nowym.
— Boli?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz