Piętnaście
lat później…
Penelopa ziewnęła szeroko, odczuwając
następstwa całonocnej przygody z drugą częścią gry „Prince of Persia”.
Zmęczenie dokuczało jej od kiedy tylko została zbudzona przez Kornelię i ojca
pół godziny przed rozpoczęciem zajęć. Zostałaby w domu, omijając nudny wykład,
ale argumentom Kornelii nie dało się przeciwstawić. „A jak będzie lista?”, „A
skąd później weźmiesz notatki?” — powiedziała, tym samym przekonując Penelopę.
Zamrugała kilkukrotnie, po czym popiła
suche gardło ciepłą herbatą z termosu Kornelii. Zadrżała przez różnicę
temperatur; różanopalca Eos przyniosła dziś chłodny poranek znad brzegów
oceanu, a ostatni rząd otworzył lufciki, wpuszczając do środka zimne powietrze.
— Teraz proszę zanotować ten slajd,
gdyż może pojawić się na egzaminie w formie pytania otwartego, drodzy państwo —
rzekł znużonym głosem starszy profesor od analizy finansowej.
Penelopa niechętnie powróciła do
pisania notatek, starając się przepisać szybko w całości wspomniany ślad.
Przeszły przez nią dreszcze.
Nie pierwszy, i nie ostatni, raz
trzecie oko profesora spojrzało na nią, gdy jego ludzkie oczy rozejrzały się
wokół sali. Dodatkowa gałka, znacznie większa od pozostałych, znajdowała się
dokładnie na środku czoła, lustrując świat niewidoczny dla zwykłych
śmiertelników. Penelopa wielokrotnie zastanawiała się, czy gdyby dotknąć go,
profesora by zabolało? Nigdy jednak nie odważyła się spróbować.
Zaczęło padać.
Deszcz zadudnił o szybę. Ręka Zeusa
wychyliła się zza ciemnych, burzonych chmur, rzucając gniewnie jeden ze swych
piorunów. Uderzył niedaleko uczelni. Szyby zadrżały, a większość studentek
podskoczyła z przerażenia.
Penelopa tylko zamlaskała. Podniosła
się trochę, gdy jedno skrzydło grubszej koleżanki z czwartego rzędy przysłoniło
jej ekran. Kilka brązowych piór przefrunęło obok Penelopy. Szybko złapała parę
i włożyła do plecaka. Zamierzała później spytać Pavora, czy są coś warte.
— Co robisz? — spytała niespodziewanie
Kornelia.
— Mucha — wykorzystała starą wymówkę.
— Wiem, że to nie jest najbardziej
pasjonujący wykład w twoim życiu, ale później będziesz chciała ode mnie notatki
— pouczyła ją.
Penelopa westchnęła ciężko.
Już miała odpowiedzieć, gdy nagle
rozległo się wiercenie dobiegające z piętra wyżej. Profesor przerwał wypowiedź.
Gniewnie uniósł wzrok, przeklinając uczelnię za to, że w czasie zajęć ekipa
remontowa przeszkadza studentom. Kilka miesięcy wcześniej sam musiał przenosić
się po salach przez odnawianie ich obecnej auli, więc w duchu prosił o spokój.
— Przepraszam państwa, jeśli nie
zdążymy z materiałem, prześlę wam wszystkie potrzebne slajdy — obiecał.
Wiercenie po kilku minutach ucichło, a
zajęcia powróciły na właściwy tor.
Piorun znowu trzasnął o ziemię.
Oj,
chyba dzisiaj Zeus nie w humorze, pomyślała
Penelopa, zaglądając za szybę. Miała nadzieję, że zanim wyjdzie, Apollo da
wyjrzeć złotemu słońcu zza chmur.
Kornelia szturchnęła Penelopę w ramię.
Ta złapała się szybko za obolałe miejsce, rozmasowując je.
— Za co? — spytała.
— Nie odpływaj — nakazała lakonicznie.
Kornelia poprawiła gumkę, która
trzymała jej długie, czarne włosy splecione w luźny warkocz. Sięgał on jej aż
po same biodra. Położyła dłoń na bladym policzku i oparła się łokciem o
wysuwany blat.
Ponownie rozpoczęło się wiercenia.
Twarz prowadzącego zrobiła się cała
czerwona. Nerwowo ścisnął pilot do rzutnika w ręce, aż w końcu wyłączył
urządzenia i zaczął się pakować.
— Na tym dzisiaj skończymy — oświadczył
profesor ku zaskoczeniu studentów. — Proszę przygotować się na ćwiczenia i
życzę państwu miłego dnia.
Dodatkowe oko mrugnęło ku Penelopie,
żegnając się z nią. Dziewczyna odpowiedziała kiwnięciem.
Hałas rozniósł się po całej auli.
Studenci szybko spakowali swoje rzeczy,
po czym rzucili się do jedynego otwartego wyjścia, tworząc przed nim niewielki
korek.
Penelopa poszła wraz z tłumem,
trafiając na grubszą dziewczynę, której skrzydło znowu się rozłożyło. Pióra
uderzyły prosto w Penelopę, łaskocząc ją nieprzyjemnie po twarzy. Odgarnęła je
ręką, ale niewiele to dało. Dopiero gdy wyszła, zaczerpnęła głębokiego wdechu i
wyjęła z ust dwa pióra.
— Fuj! — Wykrzywiła twarz w brzydkim
grymasie. — Chyba zacznę czekać, aż wszyscy wyjdą.
Usiadła na drewnianą ławkę, która stała
pod ścianą obok wejścia do auli drugiej. Oparła się głową o ścianę i wbiła
wzrok w przechodzących obok niej studentów. Mimo braku większości słuchaczy na
wykładach, nadal w ciasnym korytarzu dało się wyczuć duchotę spowodowaną przez
chmarę przechodzącej młodzieży. Cały rząd lufcików był zamknięty, a jedyny
powiew chłodnego powietrza dobiegał z otwartych drzwi od auli. Penelopa zrobiła
z zeszytu wachlarzyk.
Z auli wyszła w końcu Kornelia,
rzucając na kolana przyjaciółki swoją torebkę. Zirytowana westchnęła ciężko,
trzymając kurczowo za metalowy krzyżyk zawieszony przez szyję. Na usta nałożyła
ulubioną bordową szminkę, po czym grzebieniem przeczesała prosto ściętą
grzywkę, która przysłaniała jej szerokie czoło. Wszystkie przedmioty wrzuciła
do torebki, zamykając ją agresywnie.
Penelopa rozejrzała się po korytarzu.
Nie zauważyła jednak przechadzającej się Lyssy, uosobienia złości i nienawiści.
— Coś się stało? — spytała niepewnie
Penelopa.
Kornelia wyglądała tak, jakby miała się
zaraz rozpłakać.
— Po prostu chciałam podać profesorowi
naszego maila, żeby mógł wysłać prezentacje. Jednak on oburzył się na mnie i
oświadczył, że prześle nam tylko zagadnienia — wyjaśniła.
— Przecież chwilę wcześniej powiedział…
— Penelopa machnęła ręką. — Nie przejmuj się tak, za tydzień znowu zmieni
śpiewkę, przecież wiesz, jaki on jest.
— Wiem. — Pokiwała głową. — Ale to
nadal jest przykre… Poza tym chciałabym już mieć z głowy tę sprawę. Ty już
idziesz do domu? — zmieniła szybko temat.
— W zasadzie tak — zgodziła się, choć
miała zamiar najpierw wstąpić do Pavora. — A co? Mam już robić projekt z
finansów?
— Byłoby miło, chociaż podejrzewam, że
z twoim tempem, to jeszcze minie sporo czasu zanim to zrobimy — powiedziała
złośliwie.
— Przepraszam, przez najbliższy czas
będę zajęta…
—… graniem na komputerze? — zaproponowała
Kornelia.
— Odzywa się ta, co nie czyta książek
po nocach. — Prychnęła. — Powiedz, o której wczoraj poszłaś spać?
— Ja przynajmniej wykonuję część swojej
pracy.
— Ja też, i to na czas — dodała
Penelopa.
Kornelia poprawiła czarną sukienkę
luźno opadającą na jej zaokrąglone ciało.
Penelopa zlustrowała przyjaciółkę od
góry do dołu, a później spojrzała na swoje ciemne, luźne jeansy i zgniłozieloną
tunikę, która kolorem pasowała do jej oczu. Założyła wypadające z kucyka kosmyki
brązowych, kręconych włosów za ucho.
— Kolejna? — spytała Kornelia, palcem
wskazując na zielonkawą bransoletkę z drobnych kamyczków.
— Tak, zrobiłam w weekend. — Spojrzała
nowy twór. — Ładne, ale wykorzystam kamyczki do czegoś innego. Idziesz teraz na
zajęcia? — zagadnęła, dostrzegając wchodzącą do sali panią doktor.
— Tak — potwierdziła. — Możliwe, że
zrobi nam dzisiaj wejściówkę. Trochę się wściekła, gdy okazało się, że reszta
grupy nie przygotowała się na zajęcia. Szczególnie na tego… — Wbiła wzrok w
podłogę, próbując sobie przypomnieć imię kolegi.
— Kamil? — zaproponowała.
— O, tak! — Pstryknęła palcami. —
Totalnie nie mam pamięci do imion.
— Szkoda, że nie zapamiętałaś imienia
chłopaka, z którym byłaś na studniówce.
— Byłam? — Zdziwiła się. — Faktycznie,
jak już wspomniałaś. Trochę się zmienił od tego czasu.
— To on cię zaczął nazywać „Kornelius
Wampirus” — przypomniała Penelopa.
Kornelia otworzyła szeroko usta. Jej
myśli błądziły gdzieś, poszukując wspomnień dotyczących chłopaka.
— I to on powiedział wszystkim o twoim
zachowaniu z poprzednich szkół — skojarzyła Kornelia. — Chociaż jak sobie
przypominam twoje zachowanie z podstawówki i gimnazjum, to wciąż nie mogę
uwierzyć, że mimo wszystko jesteś porządną dziewczyną — dodała szybko.
— Masz na myśli kwestionowanie tego, co
napisał Parandowski w „Mitologii”, kłócenie się z panią od religii na temat
wiary i wymyślanie stworzeń z bajek, które niby zamieszkują naszą szkołę? —
wymieniła na jednym tchu Penelopa, uśmiechając się głupkowato w stronę
Kornelii.
— Mniej więcej. — Pomachała ręką w obie
strony. — I dlaczego ja się z tobą przyjaźnię? — zapytała retorycznie.
— Może za moje genialne poczucie
humoru? — zaproponowała Penelopa, unosząc prawą brew.
— Próbuję dać ci do zrozumienia od
ponad sześciu lat, że twoje żarty nie są śmieszne. Ty po prostu jesteś wredna,
ale przynajmniej szczera i kochana.
— Ty zaś mądra, sprytna, zaradna,
pracowita i punktualna. — Penelopa wskazała w kierunku sali, do której
wchodzili studenci, a w której miały się odbyć zajęcia Kornelii.
Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl,
że mogłaby spóźnić się na wejściówkę.
— Dzięki — rzuciła tylko.
Pochwyciła szybko swoje rzeczy i
podbiegła do znajomych z grupy, machając na pożegnanie w stronę Penelopy. Ta
odmachała jej.
Penelopa zarzuciła na siebie kurtkę. W
dłoń chwyciła parasol w kropki, przypuszczając, że wkrótce będzie musiała go
otworzyć — nie myliła się. Nie padało intensywnie, lecz nadal lekka mżawka nie
pozwalała chodzić na zewnątrz bez żadnego okrycia. Dziewczyna wyszła przed
uczelnię, wdychając orzeźwiający i niezwykle przyjemny zapach świeżego
powietrza. Nadal zmęczona nie mogła liczyć na lepsze pobudzenie.
Ruszyła w stronę domu.
—
Cholera! — przeklęła.
Zachwiała się. Jej noga wykręciła się,
kiedy pośliznęła się na mokrym stopniu od schodów. Złapała się gwałtownie kolumny,
ratując się przed upadkiem.
Serce zabiło w piersi jak szalone.
Złapała się za głowę, po czym wzięła głęboki wdech powietrza na uspokojenie.
Obejrzała się za siebie, ostrzegając
idących za nią studentów o niebezpieczeństwie. Podziękowała w myślach Tyche za
szczęście, którego doznała, modląc się o kolejne dary. Nie miała pewności, czy
bogini dobrej fortuny faktycznie jej wysłucha — nie zaszkodziło spróbować.
Zeus ponownie wyrzucił ze swego pałacu
piorun. Intensywny deszcz spłynął z niebios, niosąc ze sobą przerażający krzyk
Boreasza, boga wiatru. Porywczy wicher odwrócił parasolkę na drugą stronę. W
ciągu chwili włosy Penelopy całkowicie przemokły, a chłód przeniknął aż do
kości dziewczyny.
Zapięła kurtkę pod samą szyję, błagając
Boreasza, by przeniósł swój krzyk na inną część miasta. Po kilku minutach
prośba została wysłuchana. Penelopa podziękowała, szybkim krokiem ruszając w
stronę mieszkania.
Woda spływała po pochyłych ulicach
Lublina. Samochody nieustannie wjeżdżały w kałuże, ochlapując idących obok
przechodniów. Penelopa z trudem unikała oblania przez auta, trzymając się
bliżej bloków i trawników. Nie znosiła chodzić po mieście w taką pogodę. Nikt
nie uważał na drugiego człowieka. Kilkukrotnie została zalana przez czyjąś
parasolkę. Liście przykrywały niektóre części chodnika, a tym samym fragmenty
kałuż. Nie mogła już ich ominąć…
Czuła, że buty ma przemoczone. Zresztą
z całego ubioru woda zaczęła już ściekać.
Zadrżała.
Zatrzymała się przed przejściem dla
pieszych, słysząc z oddali jadącą karetkę. Pojazd przejechał obok niej. Z jego
dachu wyłonił się Tanatos, o czarnych jak sama śmierć skrzydłach, trzymając w
dłoni pukiel siwych włosów. Odwróciła wzrok, zmawiając w myślach modlitwę za
duszę zmarłego, po czym wróciła do normalności. Obecność Tanatosa jeszcze kilka
lat temu doprowadzała ją do łez, lecz teraz? Dorosła i przyzwyczaiła się do
niej. Śmierć była koleją rzeczy, której nikt nie umiał zapobiec — powtarzała
sobie zawsze.
Usłyszała stukot kopyt.
Odwróciła się. Niemal biegnąc, minął ją
mężczyzna w średnim wieku, uderzając swoimi zarośniętymi, satyrowymi nogami o
chodnik. Z łysej głowy wyrastały mu dwa niewielkie rogi, przypominające poroże
młodego jelonka.
Z całą siłą walną w ramię dziewczyny.
Parasolka na moment wypadła z jej rąk, uderzając w taflę wody.
— Uważaj, głupia! — żachnął się
mężczyzna. — Jak łazisz?!
— Przepraszam. — Podniosła parasolkę. —
Następnym razem będę uważać.
Odfuknął coś pod nosem i poszedł sobie.
Penelopa odetchnęła z ulgą. Nie szukała
kłopotów z istotą pół-mitologiczną. Obojętne jej było, czy wina leżała po jej
stronie czy też nie? Mężczyzna odszedł i tylko to dla niej się liczyło. Nie
kopnął jej, nie wszczął walki, nie zwołał przyjaciół, więc Penelopa doszła do
wniosku, że szczęście jej dopisuje. Z uśmiechem na twarzy wzięła z powrotem
parasolkę, otrzepując ją z deszczówki.
Dziewczyna marzyła o gorącej herbacie,
cieplutkim, puszystym kocyku i spędzeniu wolnych godzin wraz z nowym odcinkiem
Flasha; bez mitologicznych stworzeń, ględzenia Kornelii i wielkich nauk Pavora.
Piorun strzelił niedaleko osiedla, przy
którym mieszkała Penelopa. Uznała to za znak. Zbyt długo czasu zajęło jej
błądzenie po Alejach Racławickich.
Poprawiła torbę na ramieniu.
Nagle złapała się za czoło, odczuwając
bolesne pieczenie, jakby ktoś przyłożył do jej skóry gorący węgiel. Zakryła
twarz parasolką, nie chcąc zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. W pewnym
momencie przestało mieć to znaczenie. Ból stawał się nie do zniesienia, a złote
światło, wydobywające się z naznaczenia, przykuło uwagę kilku istot
mitologicznych. Na jej szczęście, wszyscy odeszli.
Penelopa zaczęła wzrokiem błądzić po
okolicy. Przyspieszyła, licząc, że ucieknie od niebezpieczeństwa czy
czegokolwiek, przed czym ostrzegało ją naznaczenie.
Gwałtownie zatrzymała się, piszcząc.
Na jej drogę niespodziewanie wyskoczył
mężczyzna. Wyglądał na zwyczajnego człowieka, jego twarz nie była zdeformowana,
nie posiadał dodatkowych kończyn czy oczu, a samej Penelopie nie wydawało się,
by miał cokolwiek związanego z bogami.
Nerwowo rozglądał się wokół siebie.
Do piersi przyciskał czarną, służbową
teczkę, jakby była ona jego najcenniejszym skarbem. Przeskakiwał z jednej nogi
na drugą, wyraźnie się czegoś się bojąc. Deszcz spływał po jego twarzy i drogim
garniturze, na którym znajdowały się pojedyncze plamy.
Naznaczenie przestało boleć.
Ate, bogini zaślepienia, pomachała
suchą jak wiór ręką do Penelopy, krążąc nad głową śmiertelnika. Uśmiechała się,
ukazując czarne jak noc zęby. Szeptała mu do ucha, że nic więcej mu nie
pozostało, że tylko śmierć może przynieść ukojenie. Jednak jej głos nie
docierał do Penelopy. To nie dla niej zjawiła się w tym miejscu, a dla
człowieka, którego teraz doprowadzała do upadku.
Zza bloków wyszła Litai, przygarbiona
staruszka, kuśtykając ku mężczyźnie i Ate. Nie odzywała się, jedynie podążała
za boginią zaślepienia, chcąc naprawić wyrządzenie przez nią krzywdy.
Penelopa zacisnęła dłoń w pięść i
przeszła obojętnie obok nieszczęśnika, zostawiając mu decyzję do podjęcia.
Wiedziała, jak może się skończyć dla niego zadarcie z Ate, lecz sama nie
chciała narazić się na gniew bogini.
Zacisnęła powieki. Powtórzyła sobie
kilkukrotnie, że nie jej rolą jest chronić śmiertelników. Parokrotnie pomyślała
o zadzwonieniu na policję, lecz co mogła im powiedzieć? Czy zdążyliby
przyjechać?
Skręciła w ulicę Słonecznikową, na
której mieszkała wraz z ojcem, starając się po prostu zapomnieć.
Kichnęła trzy razy.
Szybko weszła do czteropiętrowego
budynku. Podeszła do mieszkania pod numerem cztery i w końcu odetchnęła z ulgą.
Jej własny dom — miejsce, do którego nigdy nie zajrzał żaden bóg czy stworzenie
mitologiczne. Był to azyl, który jej nie zawiódł. Wiedziała, że gdy przekroczy
próg, zostawi za sobą naznaczenie i stanie się zwyczajną Penelopą Rosińską.
Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi
na klucz. Parasolkę rozłożyła w przedpokoju tuż przed wieszakiem. Zdjęła z
siebie wierzchnią warstwę ubrań, pozostając w mieszkaniu jedynie w bieliźnie.
Nie wytrzymałaby kolejnych minut w przemoczonych ubraniach. Miała tylko
nadzieję, że w oknie nie zobaczy jej jakiś przypadkowy sąsiad.
Wzięła ze sobą wszystkie ubrania.
Powiesiła rzeczy na prysznicu, nie chcąc ich bezpośrednio wrzucać do pojemnika.
Z drzwi wzięła gruby szlafrok, nakładając go na siebie. Uśmiechnęła się, czując
przyjemne ciepło otulające jej ciało. Na to czekała, od momentu w którym wyszła
z uczelni.
Weszła do swojego pokoju.
Uniosła brwi powątpiewająco, kiedy po
raz kolejny ogromny plakat promujący komiksy Marvela wraz z kilkoma podpisami
rysowników odczepił się od ściany. Pokręciła głową. Wskoczyła na niepościelone
łóżko, poprawiając go.
Zdjęła z nadgarstka zrobioną przez
siebie bransoletkę i wrzuciła ją do metalowego pudełka po ciasteczkach, w
których trzymała wszystkie przedmioty do robienia własnej biżuterii.
— Co tu dzisiaj wybrać? — spytała
siebie, przeglądając kolejne płyty z wyprzedaży z utworami wykonawców z lat
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Ostatecznie zdecydowała się na Roxette.
Odpaliła komputer i włożyła płytkę do
stacyjki.
Z rozsuwanej szafy, która zajmowała
całą ścianę prostopadłą do drzwi, wyjęła zapasowe ubrania, rzucając je na
łóżko. Pamiętała, że przed południem musi odwiedzić Pavora, dlatego
przygotowała coś luźnego i wygodnego.
— Herbatka — przypomniała sobie.
Na chwilę wyszła, nastawiając wodę w
czajniku. Nie chciała czekać, więc wróciła do siebie, postanawiając ogarnąć
swoje biurko. Poprawiła stos luźnych kartek z zajęć, które od ponad dwóch
tygodni czekały na przepisanie. Niektóre z nich dotyczyły projektu, choć
zauważyła wystające kserówki potrzebne do napisania pierwszego rozdziału pracy
licencjackiej. Wiedziała już, że na najbliższe dni musi rozłożyć sobie pracę.
Wkrótce miały się już zaczynać pierwsze zaliczenia, projekty mnożyły się, a jej
pani promotor nie akceptowała spóźnień.
Westchnęła głęboko.
Odłożyła drugi tom „Wiedźmina” na
półkę, którą zajmowały głownie książki fantasy. Kiedy już ogarnęła część
biurka, jej uwagę przykuło zdjęcie, na którym znajdowała się z dziadkami. Nie
pamiętała ich. Zmarli w krótkim odstępie czasu, kiedy miała dwa latka, pozostawiając
w spadku jej ojcu mieszkanie i zakład pogrzebowy. Jednak na wszystkich
fotografiach tak ciepło uśmiechali się, zawsze tuląc małą dziewczynkę do
siebie. Za każdym razem, gdy na to patrzyła, łezka kręciła się w jej oku.
Przetarła rękawem szlafroka po szybce,
wycierając ją z kurzu, po czym postawiła ramkę przy komputerze.
Woda zaczęła się pogotować, a czajnik
piszczeć.
Szybko pobiegła, wyłączając gaz.
Otworzyła czajnik, dając wodzie chwilę
na wystygnięcie. Podeszła do szafki z herbatami, wyjmując ulubioną zieloną.
Nasypała trochę liści do kubka ze zdjęciem Avengersów i zalała kubek.
Westchnęła ciężko i spojrzała za okno,
za którym wciąż padał deszcz. Zrezygnowana westchnęła.
— Ciekawe czy tata ma teraz przerwę? —
zapytała, sprawdzając godzinę na zegarze w kształcie kota.
Wyjęła z torebki, którą zostawiła w
przedpokoju, telefon i zadzwoniła do ojca. Nie czuła się swobodnie sama w domu.
Zazwyczaj nie przeszkadzało jej to, lecz tym razem źle się czuła po sytuacji z
mężczyzną dręczonym przez Ate.
— Cześć, córuś, coś się stało? — spytał
zaspanym głosem Dariusz.
— Nic, nic. — Nie była pewna, co ma
powiedzieć. — Po prostu zastanawiałam się, co dzisiaj mamy na obiad?
— Chyba w zamrażarce są jakieś pierogi
od Kornelii, więc wyjmij je.
— Myślałam, że powiedziesz coś w stylu
„przygotowałem coś specjalnego” albo „czekam na twoją propozycję”.
Nastało chwilowe milczenie.
— Chyba wolę pierogi od Kornelii —
odparł się Dariusz.
— Wiem, ale jeśli dobrze pamiętam, to
tym razem robiła je pani Dalińska.
— Tak? — Zdziwił się. — Agnieszka je
zrobiła? Mimo wszystko wolę jej gotowanie od twojego.
— I ty nazywasz siebie ojcem?
— Możesz dodać, że bardzo kochanym
ojcem — powiedział. — No, córuś, muszę wracać do roboty. Śmierć nie odpuszcza
sobie nikogo, więc klienci czekają. W domu będę pewnie około szesnastej.
— Miłej pracy! I zrób jakieś zakupy po
drodze.
Rozłączyła się i rzuciła telefon na
blat. Wzięła ze sobą zaparzoną herbatę i wróciła do pokoju. Siadła przy
uruchomionym komputerze, włączając muzykę. Przyjemne dźwięki, mocna zielona
herbata i cieplutki szlafrok — to były rzeczy, których tak bardzo potrzebowała.
Niechętnie wyjęła materiały związane z
projektem i otworzyła PowerPointa. Postanowiła zrobić trochę prezentacji przed
pójściem do Pavora — nie tylko dla Kornelii, ale też ku własnej satysfakcji.
Wcześniej jednak zajrzała na facebooka. Informacje z grupy roku potrafiły
pojawiać się co godzinę, a Penelopa nie chciała przegapić żadnej z nich.
„Widziałaś? Chyba nawet mieszkasz w
okolicach” — dostała wiadomość od dziewczyny z grupy, z którą utrzymywała
trochę lepsze kontakty. Mimo wszystko zdziwiła się. Nigdy wcześniej nie otrzymała
od niej żadnej informacji. Jednak zaciekawiona kliknęła w link i przeskoczyła
na stronę z wiadomościami.
„Samobójstwo po dokonanym morderstwie” —
przeczytała pierwszą linijkę newsa, którą zamieściła strona godzinę po
zdarzeniu. „35—letni Maciej K. rzucił się pod jadący z nadmierną prędkością
samochód chwilę po tym, jak zadźgał swoją matkę…”, „…według zeznań naocznych
świadków mężczyzna zachowywał się jak obłąkany…”.
Penelopa wstrzymała oddech.
— To niemożliwe — szepnęła, nerwowo
błądząc wzrokiem po artykule.
Nie czytała wszystkiego. Starała się
wyłapać tylko najważniejsze hasła, by dojść prawdy. „Aleje Racławickie”,
„niedaleko Szpitala Wojskowego” i samo miejsce zdarzenia zrobione przez
reportera.
Rozłożyła się na fotelu, przeczesując
palcami poplątane włosy. Pociągnęła nosem i zamknęła powieki. Z trudem
powstrzymywała się od płaczu. Powtarzała sobie, że gdyby tylko wtedy zadzwoniła
na policję, może ten człowiek wciąż by żył. Ale może zasłużył? Może takie było
jego przeznaczenie?
Wyłączyła muzykę, nie mogąc dłużej
słuchać radosnych nut. Po raz kolejny jej ucieczka doprowadziła do czyjeś
śmierci. Żałowała swojej decyzji. Aczkolwiek gdyby znalazła się w takiej
sytuacji jeszcze raz, nie postąpiłaby inaczej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz