czwartek, 22 grudnia 2016

Rozdział 1 — Sumienie


Piętnaście lat później…
Penelopa ziewnęła szeroko, odczuwając następstwa całonocnej przygody z drugą częścią gry „Prince of Persia”. Zmęczenie dokuczało jej od kiedy tylko została zbudzona przez Kornelię i ojca pół godziny przed rozpoczęciem zajęć. Zostałaby w domu, omijając nudny wykład, ale argumentom Kornelii nie dało się przeciwstawić. „A jak będzie lista?”, „A skąd później weźmiesz notatki?” — powiedziała, tym samym przekonując Penelopę.
Zamrugała kilkukrotnie, po czym popiła suche gardło ciepłą herbatą z termosu Kornelii. Zadrżała przez różnicę temperatur; różanopalca Eos przyniosła dziś chłodny poranek znad brzegów oceanu, a ostatni rząd otworzył lufciki, wpuszczając do środka zimne powietrze.
— Teraz proszę zanotować ten slajd, gdyż może pojawić się na egzaminie w formie pytania otwartego, drodzy państwo — rzekł znużonym głosem starszy profesor od analizy finansowej.
Penelopa niechętnie powróciła do pisania notatek, starając się przepisać szybko w całości wspomniany ślad.
Przeszły przez nią dreszcze.
Nie pierwszy, i nie ostatni, raz trzecie oko profesora spojrzało na nią, gdy jego ludzkie oczy rozejrzały się wokół sali. Dodatkowa gałka, znacznie większa od pozostałych, znajdowała się dokładnie na środku czoła, lustrując świat niewidoczny dla zwykłych śmiertelników. Penelopa wielokrotnie zastanawiała się, czy gdyby dotknąć go, profesora by zabolało? Nigdy jednak nie odważyła się spróbować.
Zaczęło padać.
Deszcz zadudnił o szybę. Ręka Zeusa wychyliła się zza ciemnych, burzonych chmur, rzucając gniewnie jeden ze swych piorunów. Uderzył niedaleko uczelni. Szyby zadrżały, a większość studentek podskoczyła z przerażenia.
Penelopa tylko zamlaskała. Podniosła się trochę, gdy jedno skrzydło grubszej koleżanki z czwartego rzędy przysłoniło jej ekran. Kilka brązowych piór przefrunęło obok Penelopy. Szybko złapała parę i włożyła do plecaka. Zamierzała później spytać Pavora, czy są coś warte.
— Co robisz? — spytała niespodziewanie Kornelia.
— Mucha — wykorzystała starą wymówkę.
— Wiem, że to nie jest najbardziej pasjonujący wykład w twoim życiu, ale później będziesz chciała ode mnie notatki — pouczyła ją.
Penelopa westchnęła ciężko.
Już miała odpowiedzieć, gdy nagle rozległo się wiercenie dobiegające z piętra wyżej. Profesor przerwał wypowiedź. Gniewnie uniósł wzrok, przeklinając uczelnię za to, że w czasie zajęć ekipa remontowa przeszkadza studentom. Kilka miesięcy wcześniej sam musiał przenosić się po salach przez odnawianie ich obecnej auli, więc w duchu prosił o spokój.
— Przepraszam państwa, jeśli nie zdążymy z materiałem, prześlę wam wszystkie potrzebne slajdy — obiecał.
Wiercenie po kilku minutach ucichło, a zajęcia powróciły na właściwy tor.
Piorun znowu trzasnął o ziemię.
Oj, chyba dzisiaj Zeus nie w humorze, pomyślała Penelopa, zaglądając za szybę. Miała nadzieję, że zanim wyjdzie, Apollo da wyjrzeć złotemu słońcu zza chmur.
Kornelia szturchnęła Penelopę w ramię. Ta złapała się szybko za obolałe miejsce, rozmasowując je.
— Za co? — spytała.
— Nie odpływaj — nakazała lakonicznie.
Kornelia poprawiła gumkę, która trzymała jej długie, czarne włosy splecione w luźny warkocz. Sięgał on jej aż po same biodra. Położyła dłoń na bladym policzku i oparła się łokciem o wysuwany blat.
Ponownie rozpoczęło się wiercenia.
Twarz prowadzącego zrobiła się cała czerwona. Nerwowo ścisnął pilot do rzutnika w ręce, aż w końcu wyłączył urządzenia i zaczął się pakować.
— Na tym dzisiaj skończymy — oświadczył profesor ku zaskoczeniu studentów. — Proszę przygotować się na ćwiczenia i życzę państwu miłego dnia.
Dodatkowe oko mrugnęło ku Penelopie, żegnając się z nią. Dziewczyna odpowiedziała kiwnięciem.
Hałas rozniósł się po całej auli.
Studenci szybko spakowali swoje rzeczy, po czym rzucili się do jedynego otwartego wyjścia, tworząc przed nim niewielki korek.
Penelopa poszła wraz z tłumem, trafiając na grubszą dziewczynę, której skrzydło znowu się rozłożyło. Pióra uderzyły prosto w Penelopę, łaskocząc ją nieprzyjemnie po twarzy. Odgarnęła je ręką, ale niewiele to dało. Dopiero gdy wyszła, zaczerpnęła głębokiego wdechu i wyjęła z ust dwa pióra.
— Fuj! — Wykrzywiła twarz w brzydkim grymasie. — Chyba zacznę czekać, aż wszyscy wyjdą.
Usiadła na drewnianą ławkę, która stała pod ścianą obok wejścia do auli drugiej. Oparła się głową o ścianę i wbiła wzrok w przechodzących obok niej studentów. Mimo braku większości słuchaczy na wykładach, nadal w ciasnym korytarzu dało się wyczuć duchotę spowodowaną przez chmarę przechodzącej młodzieży. Cały rząd lufcików był zamknięty, a jedyny powiew chłodnego powietrza dobiegał z otwartych drzwi od auli. Penelopa zrobiła z zeszytu wachlarzyk.
Z auli wyszła w końcu Kornelia, rzucając na kolana przyjaciółki swoją torebkę. Zirytowana westchnęła ciężko, trzymając kurczowo za metalowy krzyżyk zawieszony przez szyję. Na usta nałożyła ulubioną bordową szminkę, po czym grzebieniem przeczesała prosto ściętą grzywkę, która przysłaniała jej szerokie czoło. Wszystkie przedmioty wrzuciła do torebki, zamykając ją agresywnie.
Penelopa rozejrzała się po korytarzu. Nie zauważyła jednak przechadzającej się Lyssy, uosobienia złości i nienawiści.
— Coś się stało? — spytała niepewnie Penelopa.
Kornelia wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać.
— Po prostu chciałam podać profesorowi naszego maila, żeby mógł wysłać prezentacje. Jednak on oburzył się na mnie i oświadczył, że prześle nam tylko zagadnienia — wyjaśniła.
— Przecież chwilę wcześniej powiedział… — Penelopa machnęła ręką. — Nie przejmuj się tak, za tydzień znowu zmieni śpiewkę, przecież wiesz, jaki on jest.
— Wiem. — Pokiwała głową. — Ale to nadal jest przykre… Poza tym chciałabym już mieć z głowy tę sprawę. Ty już idziesz do domu? — zmieniła szybko temat.
— W zasadzie tak — zgodziła się, choć miała zamiar najpierw wstąpić do Pavora. — A co? Mam już robić projekt z finansów?
— Byłoby miło, chociaż podejrzewam, że z twoim tempem, to jeszcze minie sporo czasu zanim to zrobimy — powiedziała złośliwie.
— Przepraszam, przez najbliższy czas będę zajęta…
—… graniem na komputerze? — zaproponowała Kornelia.
— Odzywa się ta, co nie czyta książek po nocach. — Prychnęła. — Powiedz, o której wczoraj poszłaś spać?
— Ja przynajmniej wykonuję część swojej pracy.
— Ja też, i to na czas — dodała Penelopa.
Kornelia poprawiła czarną sukienkę luźno opadającą na jej zaokrąglone ciało.
Penelopa zlustrowała przyjaciółkę od góry do dołu, a później spojrzała na swoje ciemne, luźne jeansy i zgniłozieloną tunikę, która kolorem pasowała do jej oczu. Założyła wypadające z kucyka kosmyki brązowych, kręconych włosów za ucho.
— Kolejna? — spytała Kornelia, palcem wskazując na zielonkawą bransoletkę z drobnych kamyczków.
— Tak, zrobiłam w weekend. — Spojrzała nowy twór. — Ładne, ale wykorzystam kamyczki do czegoś innego. Idziesz teraz na zajęcia? — zagadnęła, dostrzegając wchodzącą do sali panią doktor.
— Tak — potwierdziła. — Możliwe, że zrobi nam dzisiaj wejściówkę. Trochę się wściekła, gdy okazało się, że reszta grupy nie przygotowała się na zajęcia. Szczególnie na tego… — Wbiła wzrok w podłogę, próbując sobie przypomnieć imię kolegi.
— Kamil? — zaproponowała.
— O, tak! — Pstryknęła palcami. — Totalnie nie mam pamięci do imion.
— Szkoda, że nie zapamiętałaś imienia chłopaka, z którym byłaś na studniówce.
— Byłam? — Zdziwiła się. — Faktycznie, jak już wspomniałaś. Trochę się zmienił od tego czasu.
— To on cię zaczął nazywać „Kornelius Wampirus” — przypomniała Penelopa.
Kornelia otworzyła szeroko usta. Jej myśli błądziły gdzieś, poszukując wspomnień dotyczących chłopaka.
— I to on powiedział wszystkim o twoim zachowaniu z poprzednich szkół — skojarzyła Kornelia. — Chociaż jak sobie przypominam twoje zachowanie z podstawówki i gimnazjum, to wciąż nie mogę uwierzyć, że mimo wszystko jesteś porządną dziewczyną — dodała szybko.
— Masz na myśli kwestionowanie tego, co napisał Parandowski w „Mitologii”, kłócenie się z panią od religii na temat wiary i wymyślanie stworzeń z bajek, które niby zamieszkują naszą szkołę? — wymieniła na jednym tchu Penelopa, uśmiechając się głupkowato w stronę Kornelii.
— Mniej więcej. — Pomachała ręką w obie strony. — I dlaczego ja się z tobą przyjaźnię? — zapytała retorycznie.
— Może za moje genialne poczucie humoru? — zaproponowała Penelopa, unosząc prawą brew.
— Próbuję dać ci do zrozumienia od ponad sześciu lat, że twoje żarty nie są śmieszne. Ty po prostu jesteś wredna, ale przynajmniej szczera i kochana.
— Ty zaś mądra, sprytna, zaradna, pracowita i punktualna. — Penelopa wskazała w kierunku sali, do której wchodzili studenci, a w której miały się odbyć zajęcia Kornelii.
Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl, że mogłaby spóźnić się na wejściówkę.
— Dzięki — rzuciła tylko.
Pochwyciła szybko swoje rzeczy i podbiegła do znajomych z grupy, machając na pożegnanie w stronę Penelopy. Ta odmachała jej.
Penelopa zarzuciła na siebie kurtkę. W dłoń chwyciła parasol w kropki, przypuszczając, że wkrótce będzie musiała go otworzyć — nie myliła się. Nie padało intensywnie, lecz nadal lekka mżawka nie pozwalała chodzić na zewnątrz bez żadnego okrycia. Dziewczyna wyszła przed uczelnię, wdychając orzeźwiający i niezwykle przyjemny zapach świeżego powietrza. Nadal zmęczona nie mogła liczyć na lepsze pobudzenie.
Ruszyła w stronę domu.
 — Cholera! — przeklęła.
Zachwiała się. Jej noga wykręciła się, kiedy pośliznęła się na mokrym stopniu od schodów. Złapała się gwałtownie kolumny, ratując się przed upadkiem.
Serce zabiło w piersi jak szalone. Złapała się za głowę, po czym wzięła głęboki wdech powietrza na uspokojenie.
Obejrzała się za siebie, ostrzegając idących za nią studentów o niebezpieczeństwie. Podziękowała w myślach Tyche za szczęście, którego doznała, modląc się o kolejne dary. Nie miała pewności, czy bogini dobrej fortuny faktycznie jej wysłucha — nie zaszkodziło spróbować.
Zeus ponownie wyrzucił ze swego pałacu piorun. Intensywny deszcz spłynął z niebios, niosąc ze sobą przerażający krzyk Boreasza, boga wiatru. Porywczy wicher odwrócił parasolkę na drugą stronę. W ciągu chwili włosy Penelopy całkowicie przemokły, a chłód przeniknął aż do kości dziewczyny.
Zapięła kurtkę pod samą szyję, błagając Boreasza, by przeniósł swój krzyk na inną część miasta. Po kilku minutach prośba została wysłuchana. Penelopa podziękowała, szybkim krokiem ruszając w stronę mieszkania.
Woda spływała po pochyłych ulicach Lublina. Samochody nieustannie wjeżdżały w kałuże, ochlapując idących obok przechodniów. Penelopa z trudem unikała oblania przez auta, trzymając się bliżej bloków i trawników. Nie znosiła chodzić po mieście w taką pogodę. Nikt nie uważał na drugiego człowieka. Kilkukrotnie została zalana przez czyjąś parasolkę. Liście przykrywały niektóre części chodnika, a tym samym fragmenty kałuż. Nie mogła już ich ominąć…
Czuła, że buty ma przemoczone. Zresztą z całego ubioru woda zaczęła już ściekać.
Zadrżała.
Zatrzymała się przed przejściem dla pieszych, słysząc z oddali jadącą karetkę. Pojazd przejechał obok niej. Z jego dachu wyłonił się Tanatos, o czarnych jak sama śmierć skrzydłach, trzymając w dłoni pukiel siwych włosów. Odwróciła wzrok, zmawiając w myślach modlitwę za duszę zmarłego, po czym wróciła do normalności. Obecność Tanatosa jeszcze kilka lat temu doprowadzała ją do łez, lecz teraz? Dorosła i przyzwyczaiła się do niej. Śmierć była koleją rzeczy, której nikt nie umiał zapobiec — powtarzała sobie zawsze.
Usłyszała stukot kopyt.
Odwróciła się. Niemal biegnąc, minął ją mężczyzna w średnim wieku, uderzając swoimi zarośniętymi, satyrowymi nogami o chodnik. Z łysej głowy wyrastały mu dwa niewielkie rogi, przypominające poroże młodego jelonka.
Z całą siłą walną w ramię dziewczyny. Parasolka na moment wypadła z jej rąk, uderzając w taflę wody.
— Uważaj, głupia! — żachnął się mężczyzna. — Jak łazisz?!
— Przepraszam. — Podniosła parasolkę. — Następnym razem będę uważać.
Odfuknął coś pod nosem i poszedł sobie.
Penelopa odetchnęła z ulgą. Nie szukała kłopotów z istotą pół-mitologiczną. Obojętne jej było, czy wina leżała po jej stronie czy też nie? Mężczyzna odszedł i tylko to dla niej się liczyło. Nie kopnął jej, nie wszczął walki, nie zwołał przyjaciół, więc Penelopa doszła do wniosku, że szczęście jej dopisuje. Z uśmiechem na twarzy wzięła z powrotem parasolkę, otrzepując ją z deszczówki.
Dziewczyna marzyła o gorącej herbacie, cieplutkim, puszystym kocyku i spędzeniu wolnych godzin wraz z nowym odcinkiem Flasha; bez mitologicznych stworzeń, ględzenia Kornelii i wielkich nauk Pavora.
Piorun strzelił niedaleko osiedla, przy którym mieszkała Penelopa. Uznała to za znak. Zbyt długo czasu zajęło jej błądzenie po Alejach Racławickich.
Poprawiła torbę na ramieniu.
Nagle złapała się za czoło, odczuwając bolesne pieczenie, jakby ktoś przyłożył do jej skóry gorący węgiel. Zakryła twarz parasolką, nie chcąc zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. W pewnym momencie przestało mieć to znaczenie. Ból stawał się nie do zniesienia, a złote światło, wydobywające się z naznaczenia, przykuło uwagę kilku istot mitologicznych. Na jej szczęście, wszyscy odeszli.
Penelopa zaczęła wzrokiem błądzić po okolicy. Przyspieszyła, licząc, że ucieknie od niebezpieczeństwa czy czegokolwiek, przed czym ostrzegało ją naznaczenie.
Gwałtownie zatrzymała się, piszcząc.
Na jej drogę niespodziewanie wyskoczył mężczyzna. Wyglądał na zwyczajnego człowieka, jego twarz nie była zdeformowana, nie posiadał dodatkowych kończyn czy oczu, a samej Penelopie nie wydawało się, by miał cokolwiek związanego z bogami.
Nerwowo rozglądał się wokół siebie.
Do piersi przyciskał czarną, służbową teczkę, jakby była ona jego najcenniejszym skarbem. Przeskakiwał z jednej nogi na drugą, wyraźnie się czegoś się bojąc. Deszcz spływał po jego twarzy i drogim garniturze, na którym znajdowały się pojedyncze plamy.
Naznaczenie przestało boleć.
Ate, bogini zaślepienia, pomachała suchą jak wiór ręką do Penelopy, krążąc nad głową śmiertelnika. Uśmiechała się, ukazując czarne jak noc zęby. Szeptała mu do ucha, że nic więcej mu nie pozostało, że tylko śmierć może przynieść ukojenie. Jednak jej głos nie docierał do Penelopy. To nie dla niej zjawiła się w tym miejscu, a dla człowieka, którego teraz doprowadzała do upadku.
Zza bloków wyszła Litai, przygarbiona staruszka, kuśtykając ku mężczyźnie i Ate. Nie odzywała się, jedynie podążała za boginią zaślepienia, chcąc naprawić wyrządzenie przez nią krzywdy.
Penelopa zacisnęła dłoń w pięść i przeszła obojętnie obok nieszczęśnika, zostawiając mu decyzję do podjęcia. Wiedziała, jak może się skończyć dla niego zadarcie z Ate, lecz sama nie chciała narazić się na gniew bogini.
Zacisnęła powieki. Powtórzyła sobie kilkukrotnie, że nie jej rolą jest chronić śmiertelników. Parokrotnie pomyślała o zadzwonieniu na policję, lecz co mogła im powiedzieć? Czy zdążyliby przyjechać?
Skręciła w ulicę Słonecznikową, na której mieszkała wraz z ojcem, starając się po prostu zapomnieć.
Kichnęła trzy razy.
Szybko weszła do czteropiętrowego budynku. Podeszła do mieszkania pod numerem cztery i w końcu odetchnęła z ulgą. Jej własny dom — miejsce, do którego nigdy nie zajrzał żaden bóg czy stworzenie mitologiczne. Był to azyl, który jej nie zawiódł. Wiedziała, że gdy przekroczy próg, zostawi za sobą naznaczenie i stanie się zwyczajną Penelopą Rosińską.
Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi na klucz. Parasolkę rozłożyła w przedpokoju tuż przed wieszakiem. Zdjęła z siebie wierzchnią warstwę ubrań, pozostając w mieszkaniu jedynie w bieliźnie. Nie wytrzymałaby kolejnych minut w przemoczonych ubraniach. Miała tylko nadzieję, że w oknie nie zobaczy jej jakiś przypadkowy sąsiad.
Wzięła ze sobą wszystkie ubrania. Powiesiła rzeczy na prysznicu, nie chcąc ich bezpośrednio wrzucać do pojemnika. Z drzwi wzięła gruby szlafrok, nakładając go na siebie. Uśmiechnęła się, czując przyjemne ciepło otulające jej ciało. Na to czekała, od momentu w którym wyszła z uczelni.
Weszła do swojego pokoju.
Uniosła brwi powątpiewająco, kiedy po raz kolejny ogromny plakat promujący komiksy Marvela wraz z kilkoma podpisami rysowników odczepił się od ściany. Pokręciła głową. Wskoczyła na niepościelone łóżko, poprawiając go.
Zdjęła z nadgarstka zrobioną przez siebie bransoletkę i wrzuciła ją do metalowego pudełka po ciasteczkach, w których trzymała wszystkie przedmioty do robienia własnej biżuterii.
— Co tu dzisiaj wybrać? — spytała siebie, przeglądając kolejne płyty z wyprzedaży z utworami wykonawców z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Ostatecznie zdecydowała się na Roxette.
Odpaliła komputer i włożyła płytkę do stacyjki.
Z rozsuwanej szafy, która zajmowała całą ścianę prostopadłą do drzwi, wyjęła zapasowe ubrania, rzucając je na łóżko. Pamiętała, że przed południem musi odwiedzić Pavora, dlatego przygotowała coś luźnego i wygodnego.
— Herbatka — przypomniała sobie.
Na chwilę wyszła, nastawiając wodę w czajniku. Nie chciała czekać, więc wróciła do siebie, postanawiając ogarnąć swoje biurko. Poprawiła stos luźnych kartek z zajęć, które od ponad dwóch tygodni czekały na przepisanie. Niektóre z nich dotyczyły projektu, choć zauważyła wystające kserówki potrzebne do napisania pierwszego rozdziału pracy licencjackiej. Wiedziała już, że na najbliższe dni musi rozłożyć sobie pracę. Wkrótce miały się już zaczynać pierwsze zaliczenia, projekty mnożyły się, a jej pani promotor nie akceptowała spóźnień.
Westchnęła głęboko.
Odłożyła drugi tom „Wiedźmina” na półkę, którą zajmowały głownie książki fantasy. Kiedy już ogarnęła część biurka, jej uwagę przykuło zdjęcie, na którym znajdowała się z dziadkami. Nie pamiętała ich. Zmarli w krótkim odstępie czasu, kiedy miała dwa latka, pozostawiając w spadku jej ojcu mieszkanie i zakład pogrzebowy. Jednak na wszystkich fotografiach tak ciepło uśmiechali się, zawsze tuląc małą dziewczynkę do siebie. Za każdym razem, gdy na to patrzyła, łezka kręciła się w jej oku.
Przetarła rękawem szlafroka po szybce, wycierając ją z kurzu, po czym postawiła ramkę przy komputerze.
Woda zaczęła się pogotować, a czajnik piszczeć.
Szybko pobiegła, wyłączając gaz.
Otworzyła czajnik, dając wodzie chwilę na wystygnięcie. Podeszła do szafki z herbatami, wyjmując ulubioną zieloną. Nasypała trochę liści do kubka ze zdjęciem Avengersów i zalała kubek.
Westchnęła ciężko i spojrzała za okno, za którym wciąż padał deszcz. Zrezygnowana westchnęła.
— Ciekawe czy tata ma teraz przerwę? — zapytała, sprawdzając godzinę na zegarze w kształcie kota.
Wyjęła z torebki, którą zostawiła w przedpokoju, telefon i zadzwoniła do ojca. Nie czuła się swobodnie sama w domu. Zazwyczaj nie przeszkadzało jej to, lecz tym razem źle się czuła po sytuacji z mężczyzną dręczonym przez Ate.
— Cześć, córuś, coś się stało? — spytał zaspanym głosem Dariusz.
— Nic, nic. — Nie była pewna, co ma powiedzieć. — Po prostu zastanawiałam się, co dzisiaj mamy na obiad?
— Chyba w zamrażarce są jakieś pierogi od Kornelii, więc wyjmij je.
— Myślałam, że powiedziesz coś w stylu „przygotowałem coś specjalnego” albo „czekam na twoją propozycję”.
Nastało chwilowe milczenie.
— Chyba wolę pierogi od Kornelii — odparł się Dariusz.
— Wiem, ale jeśli dobrze pamiętam, to tym razem robiła je pani Dalińska.
— Tak? — Zdziwił się. — Agnieszka je zrobiła? Mimo wszystko wolę jej gotowanie od twojego.
— I ty nazywasz siebie ojcem?
— Możesz dodać, że bardzo kochanym ojcem — powiedział. — No, córuś, muszę wracać do roboty. Śmierć nie odpuszcza sobie nikogo, więc klienci czekają. W domu będę pewnie około szesnastej.
— Miłej pracy! I zrób jakieś zakupy po drodze.
Rozłączyła się i rzuciła telefon na blat. Wzięła ze sobą zaparzoną herbatę i wróciła do pokoju. Siadła przy uruchomionym komputerze, włączając muzykę. Przyjemne dźwięki, mocna zielona herbata i cieplutki szlafrok — to były rzeczy, których tak bardzo potrzebowała.
Niechętnie wyjęła materiały związane z projektem i otworzyła PowerPointa. Postanowiła zrobić trochę prezentacji przed pójściem do Pavora — nie tylko dla Kornelii, ale też ku własnej satysfakcji. Wcześniej jednak zajrzała na facebooka. Informacje z grupy roku potrafiły pojawiać się co godzinę, a Penelopa nie chciała przegapić żadnej z nich.
„Widziałaś? Chyba nawet mieszkasz w okolicach” — dostała wiadomość od dziewczyny z grupy, z którą utrzymywała trochę lepsze kontakty. Mimo wszystko zdziwiła się. Nigdy wcześniej nie otrzymała od niej żadnej informacji. Jednak zaciekawiona kliknęła w link i przeskoczyła na stronę z wiadomościami.
„Samobójstwo po dokonanym morderstwie” — przeczytała pierwszą linijkę newsa, którą zamieściła strona godzinę po zdarzeniu. „35—letni Maciej K. rzucił się pod jadący z nadmierną prędkością samochód chwilę po tym, jak zadźgał swoją matkę…”, „…według zeznań naocznych świadków mężczyzna zachowywał się jak obłąkany…”.
Penelopa wstrzymała oddech.
— To niemożliwe — szepnęła, nerwowo błądząc wzrokiem po artykule.
Nie czytała wszystkiego. Starała się wyłapać tylko najważniejsze hasła, by dojść prawdy. „Aleje Racławickie”, „niedaleko Szpitala Wojskowego” i samo miejsce zdarzenia zrobione przez reportera.
Rozłożyła się na fotelu, przeczesując palcami poplątane włosy. Pociągnęła nosem i zamknęła powieki. Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Powtarzała sobie, że gdyby tylko wtedy zadzwoniła na policję, może ten człowiek wciąż by żył. Ale może zasłużył? Może takie było jego przeznaczenie?
Wyłączyła muzykę, nie mogąc dłużej słuchać radosnych nut. Po raz kolejny jej ucieczka doprowadziła do czyjeś śmierci. Żałowała swojej decyzji. Aczkolwiek gdyby znalazła się w takiej sytuacji jeszcze raz, nie postąpiłaby inaczej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz